Jest
jedna rzecz, która stawia moje życie w czarnych barwach...
No...
właściwie to jest ich kilka, jednak ta doprowadza mnie regularnie
do szału i choć pozbywanie się jej bywa niewyobrażalną
przyjemnością, to jednak fakt iż coś takiego zaistniało
przyprawia mnie o depresję.
To
ciągłe uczucie nienasycenia.
Wieczne
pragnienie, by zaspokoić tak pierwotną potrzebę.
Tyle
możliwości stoi przed człowiekiem, a jednak każda nieuchronnie
zbliża nas do tego etapu wędrówki, gdy trzeba dać upust ludzkim
żądzom.
Wystarczy
jedno krótkie spojrzenie, szybki gest, ulotny zapach na granicy
zmysłów.
Tak
niewiele potrafi rozpalić ogień, który niczym wątła czerwień
żaru z każdą chwilą zamienia się w pochłaniający wszystko
płomień pożądania.
Pożądania,
swoją drogą, nieobliczalnego, bo gdy raz zasmakujemy w przyjemności
ciała mamy niewielkie szanse, by ujść nienaruszonym.
Kolejne
pojedynki wzmagają tylko nasze odczucia. Niewolą nas, popychając
ciągle na poszukiwanie czegoś nowego.
Zmienne
miejsca, inne ręce, różne serca i pikantne dodatki mające na celu
zwiększenie doznań.
Ten
wieczny głód...
Ucisk
w dołku połączony ze złośliwym ssaniem.
Nie
wiem, zwyczajnie nie wiem co za siła piekielna wymyśliła GŁÓD.
Przecież
oszaleć można z tym.
Najpierw
lekkie poczucie dyskomfortu gdzieś na dnie umysłu. Z momentem na
moment rozrasta się ono, aby zająć całą głowę TYM brakiem.
Pustką wołającą o jej zapełnienie.
Czujesz
irytujący brak zrodzony w trzewiach. Im bardziej go ignorujesz, tym
bardziej daje się we znaki.
Pojedynczy
uścisk, zbłąkane wyczulenie na fakt, że ktoś inny w twoim
otoczeniu rozkoszuje się jakimś pokarmem. Naleciały wraz z wiatrem
kuszący zapach, a ty już robisz się wilgotny przez ślinę
zbierającą się w ustach.
Tyle
potrafi się dziać wokół, jednak jedyne o czym wtedy myślisz to
czy możesz już dać się pochłonąć przyjemności jedzenia.
Byle
zapełnić pustkę, byle dorwać się do czegoś nim twój organizm
zacznie głośniej domagać się o lepsze traktowanie, a wybór...
Wybór
jest niezwykły.
Cały
świat stoi przed tobą otworem, gdy musisz wybrać co znajdzie się
w żołądku.
Możliwość
zmieszania i spróbowania tej ogromnej ilości smaków. Przesypywane
między palcami przyprawy, siekane rośliny, mięso duszone na wolnym
ogniu, by oddało całą swoją esencję. Paleta barw, różnorodność
zapachów, możliwość zmiany całości jednym, niby błahym,
dodatkiem. Ciągła zmienność, dająca poczucie szczęścia lub
teoretyczna jednorodność, by ustabilizować zmąconą głowę.
Jednak
dopiero, gdy już zadecydujesz rozpoczyna się najistotniejsze
zadanie w życiu człowieka.
Ponieważ
dopiero wtedy możesz wziąć sprawy w swoje ręce czy, że się tak
wyrażę, w swoje usta. Przyjmujesz najwygodniejszą pozycję i
zaczynasz się rozkoszować, jak lubisz. Nie ważne jest czy
wszystkich składników próbujesz naraz, czy delektujesz się każdym
z osobna pozostawiając całość kompozycji jako tło dla dobranych
perełek.
Tutaj
możesz zamknąć oczy, rozchylić wargi i niczym zwierz rozszarpać,
bądź, jak kto woli, zwyczajnie ugryźć, swoją ofiarę. Poczuć
jej soki spływające po spragnionym języku, konsystencję rozpoznać
dotykiem nabłonka oraz ostrożnym badaniem zębami. Dać się
pochłonąć eksplodującej rozkoszy wędrującej od kubków
smakowych do ośrodków w mózgu. Możesz ją niemalże poczuć
obejmującą władzę także nad ciałem.
Jakby
wędrowała od wypełnionych soczyście ust, poprzez dreszcz wzdłuż
kręgosłupa, by spowodować, że podkurczysz palce stóp w ekstazie.
Zapach drażni nozdrza, podpuszcza cię byś chciał więcej i
więcej, a ręce same wyciągają się po kolejne porcje.
Rozleniwiająca
radość przechodzi falą przez ciało.
Potem
radość dobiega końca, żyjesz wykonując swoje obowiązki,
wędrując między jednym skrajem miasta, a drugim. Cieszysz się,
złościsz, smucisz i pragniesz, aby dane ci było zrobić jeszcze
wiele rzeczy przed przejściem na drugą stronę.
Nadchodzi
jednak taki moment, gdy znów odzywa się w tobie ten cały głód.
Wtedy, jak uzależniony, szukasz możliwości zapomnienia.
W
tym momencie życia po raz kolejny znalazłem się i ja.
Na
całe szczęście podwoje budynku, który mogłem nazwać domem były
już niedaleko. Nim mój żołądek zaczął grać pień żałobną
swojego rodu przekroczyłem próg, by zagłębić się w zadbane
korytarze. Prowadził mnie nos, jak zwykle bezbłędnie, wprost do
kuchni, w objęcia mojej zaufanej pani domu. W powietrzu unosił się
zapach duszonego mięsa, słodkiego wina, słonecznych śliw i
zbieranych w wilgotnym lesie grzybów. Nad wszystkim unosiła się
lekko kwaśna, jednakże przyjemna woń. Nie potrafiłem jej
rozpoznać, lecz byłem pewny, że za chwilę dowiem się wszystkiego
na temat znajdujących się tam potraw.
Pomieszczenie
zastałem jednak puste. Nie było w nim pomocnika ani służek, nawet
moja droga Clerriz gdzieś zaginęła. Rozejrzałem się po nim, a
gdy nie rzuciło mi się w oczy żadne naczynie, w którym mógłby
czekać posiłek, wziąłem dwie z kilku przygotowanych ścierek i
otworzyłem piecyk. Para buchnęła mi w twarz, a silny aromat
wypełnił przestrzeń. Po wyjęciu pochyliłem się nad kamionką,
by zobaczyć co takiego w niej ukryli.
Cóż,
tego się nie spodziewałem...
Naczynie
było wypełnione drobno posiekaną kapustą. Zdążyła się już
trochę przypiec z wierzchu, a wystające, w niewielkich ilościach,
mięso przybrało smakowity złocisty kolor. Przełożyłem trochę
do niewielkiej miski, odkroiłem kawałek chleba z bochna leżącego
na blacie, po czym zasiadłem, aby spróbować.
Już
po pierwszym kęsie potrawa mnie zaskoczyła. Kwaśna kapusta
niemalże sama rozpadała się na języku, była jedwabista, a w
połączeniu z dymnym smakiem mięsa przejmowała wszystkie kubki
smakowe. Czułem się zniewolony, gdy kropla sosu spłynęła mi
kącikiem ust. Złapałem ją, oblizałem zachłannie palec,
zamknąłem oczy rozkoszując się jego smakiem. Słony, słodki,
lekko kwaskowaty oraz z nutą goryczki wprowadzoną przez grzyby.
Rozkoszowałem
się każdym kęsem. Jednak, gdy przegryzłem chlebem, poznałem
prawdziwą wirtuozerię tak prostego dania. Słodkawy smak potrawki
łączył się ziemnym aromatem wydobytym z zakwasu. Jeden dopełniał
drugi tworząc połączenie, po którym chciałem więcej.
Teraz
nie liczył się już głód.
Nadal
go czułem, lecz ważniejsze było podtrzymanie przyjemności.
Kęs
i czułem rozpadające się włókna mięsa.
Kęs,
a chropowata struktura pieczywa miękła w spotkaniu z lekkim sosem.
Kęs
dzięki któremu mogłem poznać kwaśny posmak warzyw na języku.
Kęs,
gdy poprzez dominujące smaki przebił się aromat słodkiego
domowego wina.
Kęs,
będący wyrównaną walką między dojrzałą śliwką oraz grzybami
nadającymi całości swojski finnish.
Cichy
chrobot o dno naczynia uzmysłowił mi, że to już koniec.
Choć
miałem nadal pod ręką całą kamionkę, nie sądziłem, że mądrym
pomysłem będzie zjedzenie wszystkiego naraz. Resztki sosu więc
wytarłem dokładnie chlebem i pochłonąłem ze smakiem, po czym
schowałem potrawkę z powrotem do piecyka. Kto wie, może im więcej
spędzi tam czasu tym będzie lepsza.
Teraz
zaczęło mnie zastanawiać jedno: gdzie się wszyscy podziali?
Przecież
każdy powinien się czymś zajmować... Środek dnia, o tej porze
zawsze ktoś się kręci, słychać śmiech i rozmowy dziewczyn,
stukot obcasów na drewnianej posadzce czy odgłosy krzątaniny przy
sprzątaniu. Jednak obecnie jedynym charakterystycznym dźwiękiem
było delikatne skrzypienie stopni, po których stąpałem.
Zatrzymałem
się, by zdjąć buty. Spadały bezładnie przy kolejnych krokach. Za
nimi poleciała cieniutka kurtka. Koszulę uwolniłem ze spodni, a
ciasno spięte rękawy rozpiąłem i podwinąłem nad łokcie.
Poczułem się rozluźniony.
Do
pełnego brzucha i wolności bycia we własnym domu brakowało tylko
tego ulotnego spokoju, zapewnianego przez pomyślny bieg zdarzeń.
Jednakże...
dotyk puszystego dywanu na bosych stopach, zapach wypolerowanej
podłogi oraz woń słodkich kobiecych perfum była jego substytutem.
Otulały mnie pozwalając zapomnieć o sprawach wymagających całej
mojej uwagi. Choć na chwilę nie męczyły rozkazy, plany i
potyczki. Teraz należałem do siebie.
Przez
tą krótką, ulotną chwilę byłem panem swojego życia.
-Ani
czekaj.
Tymi,
ledwo usłyszanymi, słowy moja chwila się skończyła.
Stanąłem
w korytarzu starając się potwierdzić kierunek, z którego
przypłynął dźwięk.
Lekkie
szmery szamotania, głośniejszy oddech, skrzypnięcie deski. Szedłem
po nich jak po sznurku. Stąpałem ostrożnie, by nie wiedzieli, że
się zbliżam. Najwidoczniej działo się tam coś o czym miałem nie
wiedzieć, skoro wszystkich wymiotło.
Stałem
tuż przy drzwiach, gdy te szybko się otworzyły, a do mnie dotarły
słowa:
-Nareszcie
się pojawiłeś Lukarnie. Łudzę, że przybyłeś męsko stawić
czoła problemowi, który sprowadziłeś pod ten dach.
-Jaki
problem?- spytałem patrząc w soczyście zielone oczy Clerriz.
-Jak
to jaki? Żeński! Sprowadziłeś kolejną kobietę pod ten dach, gdy
potrzebuje męskiego wsparcia w pracach, jakie muszę dla ciebie
tutaj wykonywać. Sądzę, że skoro tutaj jest, to jakiegoś jurnego
młodzika masz na oku i nie dobito jeszcze transakcji. Jeżeli tak
natomiast nie jest, to nawet nie waż się do tego przyznać. Także,
ja idę dokończyć, naruszony już zapewne przez cię posiłek, a ty
zajmiesz się swoim cudownym nabytkiem. Może uda ci się coś z tym
zrobić- dodała wykonując nieokreślony gest dłonią.
Minęła
mnie już bez słowa. Nie odwróciłem się za nią. Z
niedowierzaniem patrzyłem na rozgrywającą się przede mną scenę.
Zachlapana Ani stała przy balii trzymając małą gąbkę, Błażjej
całym sobą starał się zasłonić uchylone okno, a oboje patrzyli
na posiniaczone, kulące się ciało w rogu.
Powinienem
ją rozpoznać od razu, jednak moją pamięć obudziło dopiero
spojrzenie szmaragdowych tęczówek. Postąpiłem krok do przodu, a
ona ponownie się ukryła. Podszedłem wyciągając rękę, ukucnąłem
przy niej dotykając delikatnie kolana, które natychmiast odsunęła.
Przesunąłem palcami po brudnych kosmykach, a dziewczyna z
przerażeniem szarpnęła się w tył uderzając głową o ścianę.
-Długo
się z nią bawicie?
-Przyjechali
tuż przed południem, panienka Monroe nie chciała jej wyrządzić
większej krzywdy. Sądziła, że jeśli będziemy łagodni to
szybciej się przyzwyczai.
-Skoro
nie udało się jej wam zaciągnąć do kąpieli przez tych parę
godzin, to ja się nie będę cackał, nie mam na to czasu-
powiedziałem patrząc na służkę.- Błażjej stań przy Ani i bądź
gotów, żeby ją przytrzymać, a ty się pospiesz. Trzeba ją umyć,
ale przy minimalnej liczbie ofiar.
Ostatni
raz delikatnie dotknąłem dziewczyny sprawdzając jej reakcję. W
momencie, gdy ponownie próbowała się odsunąć, chwyciłem ją za
rękę ciągnąc do przodu. Wpierw się podniosła, następnie siłą
rozpędu ułatwiła mi wykręcenie jej ręki, przez co znalazła się
niemalże na kolanach. Drugą dłoń położyłem jej na żuchwie
ciągnąc głowę w kierunku pleców. Teraz choćby chciała nie
mogła się odsunąć. Powstrzymywał ją ból i także on pozwalał
kierować nią jak marionetką.
Na
mój znak młodzieniec zbliżył się, by pomóc mi włożyć
dziewczynę do wody, jednak ta mimo bólu zaczęła szarpać się jak
szalona, gdy podszedł. Kazałem mu się odsunąć, a ona się
uspokoiła. Kolejna próba wyglądała tak samo. Odesłałem go bojąc
się, że mała wariatka zrobi sobie krzywdę.
-Rozumiem,
że chcesz wejść sama- powiedziałem patrząc się w przymrużone
oko mnie obserwujące.- Mam nadzieję, że w twoim życiu była
wystarczająca ilość kąpieli, abyś nie bała się wody, bo...
chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że to tylko woda, co?
Puściłem
jej głowę, zanurzyłem rękę we wciąż ciepłej cieczy, po czym
pozwoliłem kroplom opaść skórę dziewczyny. Wzdrygnęła się,
ale co w niej jakby się rozluźniło. Nastąpiła jakaś niewidoczna
zmiana w jej postawie, czułem coś niczym początek spokoju
wstępujący w jej skołatany umysł.
Obróciłem
ją twarzą do siebie uwalniając z bolesnego chwytu. Mimowolnie
oparła się o ściankę balii. Obserwowała mnie ze strachem, ale
nie starała się uciekać. Niczym zaszczute zwierze, które wie, że
nie ma już dokąd. Lekko obniżona głowa, ręce opuszczone wzdłuż
ciała, biodra oparte, nogi w niewielkim rozkroku. Jakby cała wola
już dawno ją opuściła.
-Ani
pomoże ci się umyć, jak wejdziesz do wody, a musisz się porządnie
wyszorować. Nawet nie chcę wiedzieć co znalazło się na tobie
przez ten czas, gdy byłaś w więzieniu.
Służąca
zanurzyła gąbkę w wodzie, po czym przesunęła nią, po ramieniu
dziewczyny. Gdyby nie to, że stałem tak blisko ponownie trzeba by
było zbierać ją z kąta. Za to teraz zamiast w wodzie czy pod
ścianą znów znalazła się w moich ramionach.
-Widzę,
że wolisz moją osobistą pomoc. Dobrze, niech tak będzie- dodałem
dając Ani znak, aby nas opuściła.
Z tym głodem był tak rozległy opis, że już zaczęłam sądzić, iż chodzi o ludzkie mięso... Głupia ja... Zdecydowanie za dużo dziwnych lektur, filmów i gier ;)
OdpowiedzUsuńCóż większość osób mi znanych uważa, że chodzi o seks, a dla mnie to był tylko głód, jedzenie zawsze dobre. Seksi bigosik, jak została nieoficjalnie nazwana opisana potrawa, jest za to czymś co chodziło za mną od tygodni, nim ugotowałam, a następnie wychwalałam.
UsuńPozdrawiam i przyjemnego składania literek,
AZ.
Ale mi nie chodziło o seks, tylko o kanibalizm... ;)
UsuńFakt, ło jeżu, ja myślałam, że on to chce zabić kogoś, zjeść i na końcu zamarynować resztki, co żeby się nie zmarnowało. Witam tak poza tym po dłuuuugiej nieobecności. :) Jestem śpiąca, spocona, pragnę kąpieli (prawdopodobnie potrzebuję jej tak samo jak wspomniana bohaterka), ale żyję! Nie do końca ogarniam co się tutaj działo, ale podejrzewam, że ta dziewczyna była tą, którą znaleziono w poprzednim rozdziale, a główny bohater wziął ją pod swoje skrzydła. Tak poza tym masz baaardzo barwne te opisy, wręcz chwilami poetyckie. No ładne, po prostu ładne. :))
OdpowiedzUsuńWitaj, witaj.
UsuńJuż myślałam, że to Ciebie ktoś zabił i zjadł, a resztki zmarnował. Twój powrót tłumaczy ten nagły ruch w statystykach. :D
Nie komplementuj tak opisów, bo się zarumienię, a żem bladź, to będzie bardzo widać, a jak musisz się wykąpać, to idź się utopić, a nie mrudzi...
A gdzie tam, kto by taką potworę chciał kąsnąć. Jeszcze się taki delikwent nie pojawił, a swoją drogą ciekawa jestem, gdyby już mi się takie dziadzisko przypałętało, jak w ogóle by się za to zabrał. XD
UsuńKomplementuje co chce, więc ciśnij tam. XD Podobają mi się opisy, chciałabym takie plastyczne tworzyć, ale nie umiem i chuj, więc będę podziwiać u innych i łkać wewnętrznie, bo przecież na zewnątrz słabości nie okażę. XDD
Pod prysznicem łez nie widać. XD
Usuń