piątek, 12 sierpnia 2016

II

Jest jedna rzecz, która stawia moje życie w czarnych barwach...
No... właściwie to jest ich kilka, jednak ta doprowadza mnie regularnie do szału i choć pozbywanie się jej bywa niewyobrażalną przyjemnością, to jednak fakt iż coś takiego zaistniało przyprawia mnie o depresję.
To ciągłe uczucie nienasycenia.
Wieczne pragnienie, by zaspokoić tak pierwotną potrzebę.
Tyle możliwości stoi przed człowiekiem, a jednak każda nieuchronnie zbliża nas do tego etapu wędrówki, gdy trzeba dać upust ludzkim żądzom.
Wystarczy jedno krótkie spojrzenie, szybki gest, ulotny zapach na granicy zmysłów.
Tak niewiele potrafi rozpalić ogień, który niczym wątła czerwień żaru z każdą chwilą zamienia się w pochłaniający wszystko płomień pożądania.
Pożądania, swoją drogą, nieobliczalnego, bo gdy raz zasmakujemy w przyjemności ciała mamy niewielkie szanse, by ujść nienaruszonym.
Kolejne pojedynki wzmagają tylko nasze odczucia. Niewolą nas, popychając ciągle na poszukiwanie czegoś nowego.
Zmienne miejsca, inne ręce, różne serca i pikantne dodatki mające na celu zwiększenie doznań.
Ten wieczny głód...
Ucisk w dołku połączony ze złośliwym ssaniem.
Nie wiem, zwyczajnie nie wiem co za siła piekielna wymyśliła GŁÓD.
Przecież oszaleć można z tym.
Najpierw lekkie poczucie dyskomfortu gdzieś na dnie umysłu. Z momentem na moment rozrasta się ono, aby zająć całą głowę TYM brakiem. Pustką wołającą o jej zapełnienie.
Czujesz irytujący brak zrodzony w trzewiach. Im bardziej go ignorujesz, tym bardziej daje się we znaki.
Pojedynczy uścisk, zbłąkane wyczulenie na fakt, że ktoś inny w twoim otoczeniu rozkoszuje się jakimś pokarmem. Naleciały wraz z wiatrem kuszący zapach, a ty już robisz się wilgotny przez ślinę zbierającą się w ustach.
Tyle potrafi się dziać wokół, jednak jedyne o czym wtedy myślisz to czy możesz już dać się pochłonąć przyjemności jedzenia.
Byle zapełnić pustkę, byle dorwać się do czegoś nim twój organizm zacznie głośniej domagać się o lepsze traktowanie, a wybór...
Wybór jest niezwykły.
Cały świat stoi przed tobą otworem, gdy musisz wybrać co znajdzie się w żołądku.
Możliwość zmieszania i spróbowania tej ogromnej ilości smaków. Przesypywane między palcami przyprawy, siekane rośliny, mięso duszone na wolnym ogniu, by oddało całą swoją esencję. Paleta barw, różnorodność zapachów, możliwość zmiany całości jednym, niby błahym, dodatkiem. Ciągła zmienność, dająca poczucie szczęścia lub teoretyczna jednorodność, by ustabilizować zmąconą głowę.
Jednak dopiero, gdy już zadecydujesz rozpoczyna się najistotniejsze zadanie w życiu człowieka.
Ponieważ dopiero wtedy możesz wziąć sprawy w swoje ręce czy, że się tak wyrażę, w swoje usta. Przyjmujesz najwygodniejszą pozycję i zaczynasz się rozkoszować, jak lubisz. Nie ważne jest czy wszystkich składników próbujesz naraz, czy delektujesz się każdym z osobna pozostawiając całość kompozycji jako tło dla dobranych perełek.
Tutaj możesz zamknąć oczy, rozchylić wargi i niczym zwierz rozszarpać, bądź, jak kto woli, zwyczajnie ugryźć, swoją ofiarę. Poczuć jej soki spływające po spragnionym języku, konsystencję rozpoznać dotykiem nabłonka oraz ostrożnym badaniem zębami. Dać się pochłonąć eksplodującej rozkoszy wędrującej od kubków smakowych do ośrodków w mózgu. Możesz ją niemalże poczuć obejmującą władzę także nad ciałem.
Jakby wędrowała od wypełnionych soczyście ust, poprzez dreszcz wzdłuż kręgosłupa, by spowodować, że podkurczysz palce stóp w ekstazie. Zapach drażni nozdrza, podpuszcza cię byś chciał więcej i więcej, a ręce same wyciągają się po kolejne porcje.
Rozleniwiająca radość przechodzi falą przez ciało.
Potem radość dobiega końca, żyjesz wykonując swoje obowiązki, wędrując między jednym skrajem miasta, a drugim. Cieszysz się, złościsz, smucisz i pragniesz, aby dane ci było zrobić jeszcze wiele rzeczy przed przejściem na drugą stronę.
Nadchodzi jednak taki moment, gdy znów odzywa się w tobie ten cały głód. Wtedy, jak uzależniony, szukasz możliwości zapomnienia.
W tym momencie życia po raz kolejny znalazłem się i ja.
Na całe szczęście podwoje budynku, który mogłem nazwać domem były już niedaleko. Nim mój żołądek zaczął grać pień żałobną swojego rodu przekroczyłem próg, by zagłębić się w zadbane korytarze. Prowadził mnie nos, jak zwykle bezbłędnie, wprost do kuchni, w objęcia mojej zaufanej pani domu. W powietrzu unosił się zapach duszonego mięsa, słodkiego wina, słonecznych śliw i zbieranych w wilgotnym lesie grzybów. Nad wszystkim unosiła się lekko kwaśna, jednakże przyjemna woń. Nie potrafiłem jej rozpoznać, lecz byłem pewny, że za chwilę dowiem się wszystkiego na temat znajdujących się tam potraw.
Pomieszczenie zastałem jednak puste. Nie było w nim pomocnika ani służek, nawet moja droga Clerriz gdzieś zaginęła. Rozejrzałem się po nim, a gdy nie rzuciło mi się w oczy żadne naczynie, w którym mógłby czekać posiłek, wziąłem dwie z kilku przygotowanych ścierek i otworzyłem piecyk. Para buchnęła mi w twarz, a silny aromat wypełnił przestrzeń. Po wyjęciu pochyliłem się nad kamionką, by zobaczyć co takiego w niej ukryli.
Cóż, tego się nie spodziewałem...
Naczynie było wypełnione drobno posiekaną kapustą. Zdążyła się już trochę przypiec z wierzchu, a wystające, w niewielkich ilościach, mięso przybrało smakowity złocisty kolor. Przełożyłem trochę do niewielkiej miski, odkroiłem kawałek chleba z bochna leżącego na blacie, po czym zasiadłem, aby spróbować.
Już po pierwszym kęsie potrawa mnie zaskoczyła. Kwaśna kapusta niemalże sama rozpadała się na języku, była jedwabista, a w połączeniu z dymnym smakiem mięsa przejmowała wszystkie kubki smakowe. Czułem się zniewolony, gdy kropla sosu spłynęła mi kącikiem ust. Złapałem ją, oblizałem zachłannie palec, zamknąłem oczy rozkoszując się jego smakiem. Słony, słodki, lekko kwaskowaty oraz z nutą goryczki wprowadzoną przez grzyby.
Rozkoszowałem się każdym kęsem. Jednak, gdy przegryzłem chlebem, poznałem prawdziwą wirtuozerię tak prostego dania. Słodkawy smak potrawki łączył się ziemnym aromatem wydobytym z zakwasu. Jeden dopełniał drugi tworząc połączenie, po którym chciałem więcej.
Teraz nie liczył się już głód.
Nadal go czułem, lecz ważniejsze było podtrzymanie przyjemności.
Kęs i czułem rozpadające się włókna mięsa.
Kęs, a chropowata struktura pieczywa miękła w spotkaniu z lekkim sosem.
Kęs dzięki któremu mogłem poznać kwaśny posmak warzyw na języku.
Kęs, gdy poprzez dominujące smaki przebił się aromat słodkiego domowego wina.
Kęs, będący wyrównaną walką między dojrzałą śliwką oraz grzybami nadającymi całości swojski finnish.
Cichy chrobot o dno naczynia uzmysłowił mi, że to już koniec.
Choć miałem nadal pod ręką całą kamionkę, nie sądziłem, że mądrym pomysłem będzie zjedzenie wszystkiego naraz. Resztki sosu więc wytarłem dokładnie chlebem i pochłonąłem ze smakiem, po czym schowałem potrawkę z powrotem do piecyka. Kto wie, może im więcej spędzi tam czasu tym będzie lepsza.

Teraz zaczęło mnie zastanawiać jedno: gdzie się wszyscy podziali?
Przecież każdy powinien się czymś zajmować... Środek dnia, o tej porze zawsze ktoś się kręci, słychać śmiech i rozmowy dziewczyn, stukot obcasów na drewnianej posadzce czy odgłosy krzątaniny przy sprzątaniu. Jednak obecnie jedynym charakterystycznym dźwiękiem było delikatne skrzypienie stopni, po których stąpałem.
Zatrzymałem się, by zdjąć buty. Spadały bezładnie przy kolejnych krokach. Za nimi poleciała cieniutka kurtka. Koszulę uwolniłem ze spodni, a ciasno spięte rękawy rozpiąłem i podwinąłem nad łokcie. Poczułem się rozluźniony.
Do pełnego brzucha i wolności bycia we własnym domu brakowało tylko tego ulotnego spokoju, zapewnianego przez pomyślny bieg zdarzeń.
Jednakże... dotyk puszystego dywanu na bosych stopach, zapach wypolerowanej podłogi oraz woń słodkich kobiecych perfum była jego substytutem. Otulały mnie pozwalając zapomnieć o sprawach wymagających całej mojej uwagi. Choć na chwilę nie męczyły rozkazy, plany i potyczki. Teraz należałem do siebie.
Przez tą krótką, ulotną chwilę byłem panem swojego życia.
-Ani czekaj.
Tymi, ledwo usłyszanymi, słowy moja chwila się skończyła.
Stanąłem w korytarzu starając się potwierdzić kierunek, z którego przypłynął dźwięk.
Lekkie szmery szamotania, głośniejszy oddech, skrzypnięcie deski. Szedłem po nich jak po sznurku. Stąpałem ostrożnie, by nie wiedzieli, że się zbliżam. Najwidoczniej działo się tam coś o czym miałem nie wiedzieć, skoro wszystkich wymiotło.
Stałem tuż przy drzwiach, gdy te szybko się otworzyły, a do mnie dotarły słowa:
-Nareszcie się pojawiłeś Lukarnie. Łudzę, że przybyłeś męsko stawić czoła problemowi, który sprowadziłeś pod ten dach.
-Jaki problem?- spytałem patrząc w soczyście zielone oczy Clerriz.
-Jak to jaki? Żeński! Sprowadziłeś kolejną kobietę pod ten dach, gdy potrzebuje męskiego wsparcia w pracach, jakie muszę dla ciebie tutaj wykonywać. Sądzę, że skoro tutaj jest, to jakiegoś jurnego młodzika masz na oku i nie dobito jeszcze transakcji. Jeżeli tak natomiast nie jest, to nawet nie waż się do tego przyznać. Także, ja idę dokończyć, naruszony już zapewne przez cię posiłek, a ty zajmiesz się swoim cudownym nabytkiem. Może uda ci się coś z tym zrobić- dodała wykonując nieokreślony gest dłonią.
Minęła mnie już bez słowa. Nie odwróciłem się za nią. Z niedowierzaniem patrzyłem na rozgrywającą się przede mną scenę. Zachlapana Ani stała przy balii trzymając małą gąbkę, Błażjej całym sobą starał się zasłonić uchylone okno, a oboje patrzyli na posiniaczone, kulące się ciało w rogu.
Powinienem ją rozpoznać od razu, jednak moją pamięć obudziło dopiero spojrzenie szmaragdowych tęczówek. Postąpiłem krok do przodu, a ona ponownie się ukryła. Podszedłem wyciągając rękę, ukucnąłem przy niej dotykając delikatnie kolana, które natychmiast odsunęła. Przesunąłem palcami po brudnych kosmykach, a dziewczyna z przerażeniem szarpnęła się w tył uderzając głową o ścianę.
-Długo się z nią bawicie?
-Przyjechali tuż przed południem, panienka Monroe nie chciała jej wyrządzić większej krzywdy. Sądziła, że jeśli będziemy łagodni to szybciej się przyzwyczai.
-Skoro nie udało się jej wam zaciągnąć do kąpieli przez tych parę godzin, to ja się nie będę cackał, nie mam na to czasu- powiedziałem patrząc na służkę.- Błażjej stań przy Ani i bądź gotów, żeby ją przytrzymać, a ty się pospiesz. Trzeba ją umyć, ale przy minimalnej liczbie ofiar.
Ostatni raz delikatnie dotknąłem dziewczyny sprawdzając jej reakcję. W momencie, gdy ponownie próbowała się odsunąć, chwyciłem ją za rękę ciągnąc do przodu. Wpierw się podniosła, następnie siłą rozpędu ułatwiła mi wykręcenie jej ręki, przez co znalazła się niemalże na kolanach. Drugą dłoń położyłem jej na żuchwie ciągnąc głowę w kierunku pleców. Teraz choćby chciała nie mogła się odsunąć. Powstrzymywał ją ból i także on pozwalał kierować nią jak marionetką.
Na mój znak młodzieniec zbliżył się, by pomóc mi włożyć dziewczynę do wody, jednak ta mimo bólu zaczęła szarpać się jak szalona, gdy podszedł. Kazałem mu się odsunąć, a ona się uspokoiła. Kolejna próba wyglądała tak samo. Odesłałem go bojąc się, że mała wariatka zrobi sobie krzywdę.
-Rozumiem, że chcesz wejść sama- powiedziałem patrząc się w przymrużone oko mnie obserwujące.- Mam nadzieję, że w twoim życiu była wystarczająca ilość kąpieli, abyś nie bała się wody, bo... chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że to tylko woda, co?
Puściłem jej głowę, zanurzyłem rękę we wciąż ciepłej cieczy, po czym pozwoliłem kroplom opaść skórę dziewczyny. Wzdrygnęła się, ale co w niej jakby się rozluźniło. Nastąpiła jakaś niewidoczna zmiana w jej postawie, czułem coś niczym początek spokoju wstępujący w jej skołatany umysł.
Obróciłem ją twarzą do siebie uwalniając z bolesnego chwytu. Mimowolnie oparła się o ściankę balii. Obserwowała mnie ze strachem, ale nie starała się uciekać. Niczym zaszczute zwierze, które wie, że nie ma już dokąd. Lekko obniżona głowa, ręce opuszczone wzdłuż ciała, biodra oparte, nogi w niewielkim rozkroku. Jakby cała wola już dawno ją opuściła.
-Ani pomoże ci się umyć, jak wejdziesz do wody, a musisz się porządnie wyszorować. Nawet nie chcę wiedzieć co znalazło się na tobie przez ten czas, gdy byłaś w więzieniu.
Służąca zanurzyła gąbkę w wodzie, po czym przesunęła nią, po ramieniu dziewczyny. Gdyby nie to, że stałem tak blisko ponownie trzeba by było zbierać ją z kąta. Za to teraz zamiast w wodzie czy pod ścianą znów znalazła się w moich ramionach.
-Widzę, że wolisz moją osobistą pomoc. Dobrze, niech tak będzie- dodałem dając Ani znak, aby nas opuściła.

7 komentarzy:

  1. Z tym głodem był tak rozległy opis, że już zaczęłam sądzić, iż chodzi o ludzkie mięso... Głupia ja... Zdecydowanie za dużo dziwnych lektur, filmów i gier ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż większość osób mi znanych uważa, że chodzi o seks, a dla mnie to był tylko głód, jedzenie zawsze dobre. Seksi bigosik, jak została nieoficjalnie nazwana opisana potrawa, jest za to czymś co chodziło za mną od tygodni, nim ugotowałam, a następnie wychwalałam.
      Pozdrawiam i przyjemnego składania literek,
      AZ.

      Usuń
    2. Ale mi nie chodziło o seks, tylko o kanibalizm... ;)

      Usuń
  2. Fakt, ło jeżu, ja myślałam, że on to chce zabić kogoś, zjeść i na końcu zamarynować resztki, co żeby się nie zmarnowało. Witam tak poza tym po dłuuuugiej nieobecności. :) Jestem śpiąca, spocona, pragnę kąpieli (prawdopodobnie potrzebuję jej tak samo jak wspomniana bohaterka), ale żyję! Nie do końca ogarniam co się tutaj działo, ale podejrzewam, że ta dziewczyna była tą, którą znaleziono w poprzednim rozdziale, a główny bohater wziął ją pod swoje skrzydła. Tak poza tym masz baaardzo barwne te opisy, wręcz chwilami poetyckie. No ładne, po prostu ładne. :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, witaj.
      Już myślałam, że to Ciebie ktoś zabił i zjadł, a resztki zmarnował. Twój powrót tłumaczy ten nagły ruch w statystykach. :D
      Nie komplementuj tak opisów, bo się zarumienię, a żem bladź, to będzie bardzo widać, a jak musisz się wykąpać, to idź się utopić, a nie mrudzi...

      Usuń
    2. A gdzie tam, kto by taką potworę chciał kąsnąć. Jeszcze się taki delikwent nie pojawił, a swoją drogą ciekawa jestem, gdyby już mi się takie dziadzisko przypałętało, jak w ogóle by się za to zabrał. XD
      Komplementuje co chce, więc ciśnij tam. XD Podobają mi się opisy, chciałabym takie plastyczne tworzyć, ale nie umiem i chuj, więc będę podziwiać u innych i łkać wewnętrznie, bo przecież na zewnątrz słabości nie okażę. XDD

      Usuń
    3. Pod prysznicem łez nie widać. XD

      Usuń