-Wasza
wysokość!- rozległ się krzyk przerywający wypowiedź jednego z
doradców.- Wasza Wysokość, wieści z Medine w końcu dotarły.
Oni...- urywany oddech nie pozwalał posłańcowi przekazać
informacji.- Oni zamknęli Akademię i szykują się do walki.
-Jakiej
walki chłopcze? Obecna wojenka to tylko próby przejęcia władzy,
nie mają nic wspólnego z Miastami Wiedzy.
-Lord
Gavre przysłał list do jego Wysokości- powiedział przekazując
niewielką paczuszkę- wraz z nim statek przewiózł wieści prosto z
portu. Odpływali w popłochu, by uniknąć gniewu Medine. Ponoć
mordowali każdego wiernego koronie.
-Gdzie
w takim razie jest Julius?- spytałem patrząc na starannie odbity
herb na kopercie.
Milczenie
chłopca było dla mnie wystarczającą odpowiedzią. Jego popłoch
dawało się niemalże namacać. Zdawał sobie sprawę z porywczości
króla i nie chciał stać się ofiarą. Słyszałem jak głęboko
nabiera tchu, by wyrzec tych kilka słów. Wolał to zrobić, nim
jego władca powtórzy pytanie.
-Bandera
przypłynęła bez Lorda Obserwatora na pokładzie. Pozostał on w
mieście dając rozkaz Kapitanowi, aby na niego nie czekano.
Szok
malował się na twarzach wszystkich trzech doradców. Sami pomagali
odtworzyć kodeks, który zapewniał Obserwatorom nietykalność.
Jednym z jego postanowień było, aby wracać pod skrzydła stolicy,
gdy wydarzenia zaczną grozić wybuchem. Głównym zadaniem
Obserwatora było dotrzeć żywym do władcy, aby przekazać mu
wszelkie swoje obserwacje, w szczególności te zbyt niebezpieczne,
by powierzyć je papierowi.
-Co
go ku temu skłoniło...- dał się słyszeć niepewny szept.
-Czy
przyniosłeś coś jeszcze posłańcze?- ostry głos króla przeszył
powoli opadającą ciszę.
-Nie
Panie- odparł gnąc się w oficjalnym ukłonie, by następnie cicho
wyjść.
Rudy,
obecnie panujący mężczyzna popatrzył po zebranych i skinieniem
dłoni ich odesłał. Też bym odszedł, ale spojrzenie jego jasnych
oczu mnie zatrzymało. Czułem się, jakby spoglądało na mnie oko
cyklonu, potężne, porywające, prące z całą siłą naprzód, a
jednocześnie ciche i spokojne u serca. Ten człowiek do niedawna
porywał tłumy, teraz to ludzie pełni ambicji próbują porwać
jego.
-Chciałbyś
przeczytać pierwszy?
To
jakby góra zapytała źdźbła trawy czy pragnie słońca.
Oczywiście, że chciałem.
Pragnąłem
dowiedzieć się, jakie działania społeczności akademickiej
zmusiły posłańca władcy do salwowania się ucieczką. Nie miałem
wątpliwości, że to się miało wydarzyć. Lord wraz z tym
skrawkiem papieru powinien znaleźć się na statku, jednak coś
poszło nie tak i postanowił zostać.
Kusiło
mnie, aby wziąć pakuneczek z wyciągniętej ku mnie dłoni, lecz
nawet źdźbło trawy potrzebuje cienia, by nie uschnąć zbyt
prędko.
-Słowa
są skierowane ku tobie Panie, Lord najprawdopodobniej poświęcił
życie, byś mógł je przeczytać. Ty, nie ja.
W
jego szarych tęczówkach pojawiło się zrozumienie, jakby doskonale
znał moje myśli. Przy tej osobowości większość czuła się
naga. Samym swoim spojrzeniem potrafił rozebrać człowieka,
pozostawić go jedynie w szacie uczuć i emocji. Umysł, który
wpadał mu w ręce rozwijał, jak zwój największych mistrzów.
Przed jego słowami nie dało się skryć. Głęboki, przywodzący na
myśl ponurą puszczę głos wdzierał się do samego dna duszy
słuchacza. Odmieniał ją, szlifował, dbał, by otaczali go
wyjątkowi ludzie, a nie puste klony.
Jego
silnie dłonie przełamały pieczęcie i wyjęły złożoną na pół
kartę. Szybko przebiegł wzrokiem linijki tekstu, po czym wyciągnął
rękę do mnie. Wziąłem arkusz, a on przechylił kopertę, by
wysypać na dłoń pozostałą zawartość. Czerwień i błękit
zabłysły przez chwilę, gdy na dłoni władcy pojawił się kamień.
Zerknąłem
na wiadomość nie mogąc uwierzyć w to co widzę, ale jej treść
mnie nie uspokoiła.
Naomi
będzie wiedziała co z nim zrobić.
Król
trzymał Kamień Duszy.
Kamień
Duszy należący do Lorda Juliusa Gavre. Należący do Obserwatora.
-No
to teraz dowiemy się z pierwszej ręki co u diabła wydarzyło się
w Medine- powiedział uśmiechając się szeroko.- Pora zająć się
czymś bliższym- dodał chowając klejnot z powrotem do koperty, a
ją wkładając do wewnętrznej kieszeni szat.- Jak idzie ci
szkolenie nowego nabytku?
-Dobrze-
odpowiedziałem lekko skonsternowany tą nagłą zmianą tematu.-
Dziewczyna szybko się uczy, choć początkowo stawiała opór.
-A
chłopak? Ponoć miałeś mieć dla mnie nowego szpiega.
-On
się miewa jeszcze lepiej, szkolenie zaczął już jako dziecko.
-To
dobrze, ponieważ chciałbym, abyś przybył z nimi na dzisiejszy bal
u Sowiźga. Z chęcią zobaczę, jak sobie radzą- dodał, a iskierki
rozbawienia tańczyły w jego szarych tęczówkach.- Wiesz, wolałbym
osobiście sprawdzić co tym razem wyczarowałeś przed najbliższym
debiutem.
-Przecież
on jest za siedem dni...
-No
właśnie.
Czarny
materiał sukni połyskiwał zielenią przy każdym poruszeniu.
Najlepszy krawiec Mirany na szybko kończył poprawki, by dopasować
jej suknię do dziewczyny. Miałem szczęście, że kurtyzana
zachowała parę kreacji z młodszych lat. Niewolnica była od niej
trochę niższa i szczuplejsza, dzięki czemu odzienie, za małe już
na pannę Unsur, leżało na niej jak druga skóra.
Długie
rękawy opinające chude ręce łączyły się na szyi niczym obroża,
by objąć tors zakrywając dekolt. Łagodne fale luźniejszego
materiału spływały poniżej bioder ukrywając smukłe nogi.
Jedynymi odkrytymi elementami były dłonie, twarz i jasne plecy,
ponieważ materiał spięty na karku rozchodził się bokami i
spotykał ponownie tuż nad pośladkami. Pomimo tego góra sukni
pozostawała dopasowana.
Jej
jedyną ozdobą były kasztanowe włosy, wyczesane, lśniące,
opadające kaskadą na odsłonięte plecy i okalające owalną
twarzyczkę.
-To
musi wystarczyć, nie dam rady zrobić nic więcej nie uszkadzając
materiału- powiedział krawiec odsuwając się od nieruchomej
dziewczyny.
Poruszyła
się niepewnie, a kolorowe refleksy przemknęły po materiale.
Wyglądała uroczo, jednak jej mina wyrażała skrajne przerażenie.
Jakbyśmy chcieli ją porzucić na pożarcie lwom.
Właściwie,
to wiele się nie myliła...
-Wężyk
już gotowy?- spytałem kierując spojrzenie z łagodnego zarysu
łopatek dziewczyny na Miranę.
-Już
dawno, a ty pamiętaj, żeby nie zrobić z nas kretynów- dodała
obrzucając dziewczę po raz ostatni spojrzeniem.- Akda, zaprowadź
już ją do powozu i przypilnuj, aby ta niezdara nie zniszczyła
mojego daru. Teraz mów- ponagliła, gdy wyszli.
-Dzisiejsza
kolacja jest tyko wstępem. Mała ma wziąć udział w debiucie z
okazji Święta Odrodzenia Księżyca.
-Kpisz
sobie?
-Nie-
złość i niedowierzanie nie dawały zebrać myśli.- Aaton chce
sprawdzić jak sobie poradziłem, a nie istnieje możliwość, żeby
tej dziewczyny wszystkiego nauczyć. Przecież wy się uczycie całymi
latami...
-Te
parę tygodni...
-Te
parę tygodni nic nie zmieniło- przerwałem jej- nadal jest
przerażona, nieśmiała, ledwo utrzymuje się w miejscu, gdy ktoś
głośniej odetchnie. Brakuje jej wszystkiego, wdzięku, uroku,
pewności siebie, doświadczenia. Tych parę dni dzielących nas od
uroczystości nie zamieni jej w kurtyzanę, która mogłaby się
pojawiać na deskach. Nawet zwykła portowa dziwka jest lepsza od
niej.
-Uważaj
na słowa- szepnęła mrużąc pomalowane kohl oczy.- Poza tym, może
i nie posiada wszystkich naszych atrybutów, ale ma jeden, który
kiedyś z pewnością uratuje jej tyłek. Skoro nie ma możliwości
mówić, nie chlapnie nic głupiego.
Uśmiechnąłem
się kręcąc głową, nie uznałbym niemowy za dobrą towarzyszkę
na wieczór, przecież nie wszyscy chcą tylko jej ciała, czasami
człowiek potrzebuje też rozmowy.
-Zanim
się rozejdziemy pamiętaj o jednym. Jutro z samego rana przybędzie
tu krawiec, nie sądziłam, że będzie tak szybko potrzebny, ale
najwidoczniej potrzebujemy dla niej czegoś bardziej wyjściowego.
Pasującego do twoich barw- dopowiedziała ze złośliwym
uśmieszkiem.
-Czemu
mam wrażenie, że to się dla mnie źle skończy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz