niedziela, 18 września 2016

VI

-Wasza wysokość!- rozległ się krzyk przerywający wypowiedź jednego z doradców.- Wasza Wysokość, wieści z Medine w końcu dotarły. Oni...- urywany oddech nie pozwalał posłańcowi przekazać informacji.- Oni zamknęli Akademię i szykują się do walki.
-Jakiej walki chłopcze? Obecna wojenka to tylko próby przejęcia władzy, nie mają nic wspólnego z Miastami Wiedzy.
-Lord Gavre przysłał list do jego Wysokości- powiedział przekazując niewielką paczuszkę- wraz z nim statek przewiózł wieści prosto z portu. Odpływali w popłochu, by uniknąć gniewu Medine. Ponoć mordowali każdego wiernego koronie.
-Gdzie w takim razie jest Julius?- spytałem patrząc na starannie odbity herb na kopercie.
Milczenie chłopca było dla mnie wystarczającą odpowiedzią. Jego popłoch dawało się niemalże namacać. Zdawał sobie sprawę z porywczości króla i nie chciał stać się ofiarą. Słyszałem jak głęboko nabiera tchu, by wyrzec tych kilka słów. Wolał to zrobić, nim jego władca powtórzy pytanie.
-Bandera przypłynęła bez Lorda Obserwatora na pokładzie. Pozostał on w mieście dając rozkaz Kapitanowi, aby na niego nie czekano.
Szok malował się na twarzach wszystkich trzech doradców. Sami pomagali odtworzyć kodeks, który zapewniał Obserwatorom nietykalność. Jednym z jego postanowień było, aby wracać pod skrzydła stolicy, gdy wydarzenia zaczną grozić wybuchem. Głównym zadaniem Obserwatora było dotrzeć żywym do władcy, aby przekazać mu wszelkie swoje obserwacje, w szczególności te zbyt niebezpieczne, by powierzyć je papierowi.
-Co go ku temu skłoniło...- dał się słyszeć niepewny szept.
-Czy przyniosłeś coś jeszcze posłańcze?- ostry głos króla przeszył powoli opadającą ciszę.
-Nie Panie- odparł gnąc się w oficjalnym ukłonie, by następnie cicho wyjść.
Rudy, obecnie panujący mężczyzna popatrzył po zebranych i skinieniem dłoni ich odesłał. Też bym odszedł, ale spojrzenie jego jasnych oczu mnie zatrzymało. Czułem się, jakby spoglądało na mnie oko cyklonu, potężne, porywające, prące z całą siłą naprzód, a jednocześnie ciche i spokojne u serca. Ten człowiek do niedawna porywał tłumy, teraz to ludzie pełni ambicji próbują porwać jego.
-Chciałbyś przeczytać pierwszy?
To jakby góra zapytała źdźbła trawy czy pragnie słońca. Oczywiście, że chciałem.
Pragnąłem dowiedzieć się, jakie działania społeczności akademickiej zmusiły posłańca władcy do salwowania się ucieczką. Nie miałem wątpliwości, że to się miało wydarzyć. Lord wraz z tym skrawkiem papieru powinien znaleźć się na statku, jednak coś poszło nie tak i postanowił zostać.
Kusiło mnie, aby wziąć pakuneczek z wyciągniętej ku mnie dłoni, lecz nawet źdźbło trawy potrzebuje cienia, by nie uschnąć zbyt prędko.
-Słowa są skierowane ku tobie Panie, Lord najprawdopodobniej poświęcił życie, byś mógł je przeczytać. Ty, nie ja.
W jego szarych tęczówkach pojawiło się zrozumienie, jakby doskonale znał moje myśli. Przy tej osobowości większość czuła się naga. Samym swoim spojrzeniem potrafił rozebrać człowieka, pozostawić go jedynie w szacie uczuć i emocji. Umysł, który wpadał mu w ręce rozwijał, jak zwój największych mistrzów. Przed jego słowami nie dało się skryć. Głęboki, przywodzący na myśl ponurą puszczę głos wdzierał się do samego dna duszy słuchacza. Odmieniał ją, szlifował, dbał, by otaczali go wyjątkowi ludzie, a nie puste klony.
Jego silnie dłonie przełamały pieczęcie i wyjęły złożoną na pół kartę. Szybko przebiegł wzrokiem linijki tekstu, po czym wyciągnął rękę do mnie. Wziąłem arkusz, a on przechylił kopertę, by wysypać na dłoń pozostałą zawartość. Czerwień i błękit zabłysły przez chwilę, gdy na dłoni władcy pojawił się kamień.
Zerknąłem na wiadomość nie mogąc uwierzyć w to co widzę, ale jej treść mnie nie uspokoiła.
Naomi będzie wiedziała co z nim zrobić.
Król trzymał Kamień Duszy.
Kamień Duszy należący do Lorda Juliusa Gavre. Należący do Obserwatora.
-No to teraz dowiemy się z pierwszej ręki co u diabła wydarzyło się w Medine- powiedział uśmiechając się szeroko.- Pora zająć się czymś bliższym- dodał chowając klejnot z powrotem do koperty, a ją wkładając do wewnętrznej kieszeni szat.- Jak idzie ci szkolenie nowego nabytku?
-Dobrze- odpowiedziałem lekko skonsternowany tą nagłą zmianą tematu.- Dziewczyna szybko się uczy, choć początkowo stawiała opór.
-A chłopak? Ponoć miałeś mieć dla mnie nowego szpiega.
-On się miewa jeszcze lepiej, szkolenie zaczął już jako dziecko.
-To dobrze, ponieważ chciałbym, abyś przybył z nimi na dzisiejszy bal u Sowiźga. Z chęcią zobaczę, jak sobie radzą- dodał, a iskierki rozbawienia tańczyły w jego szarych tęczówkach.- Wiesz, wolałbym osobiście sprawdzić co tym razem wyczarowałeś przed najbliższym debiutem.
-Przecież on jest za siedem dni...
-No właśnie.

Czarny materiał sukni połyskiwał zielenią przy każdym poruszeniu. Najlepszy krawiec Mirany na szybko kończył poprawki, by dopasować jej suknię do dziewczyny. Miałem szczęście, że kurtyzana zachowała parę kreacji z młodszych lat. Niewolnica była od niej trochę niższa i szczuplejsza, dzięki czemu odzienie, za małe już na pannę Unsur, leżało na niej jak druga skóra.
Długie rękawy opinające chude ręce łączyły się na szyi niczym obroża, by objąć tors zakrywając dekolt. Łagodne fale luźniejszego materiału spływały poniżej bioder ukrywając smukłe nogi. Jedynymi odkrytymi elementami były dłonie, twarz i jasne plecy, ponieważ materiał spięty na karku rozchodził się bokami i spotykał ponownie tuż nad pośladkami. Pomimo tego góra sukni pozostawała dopasowana.
Jej jedyną ozdobą były kasztanowe włosy, wyczesane, lśniące, opadające kaskadą na odsłonięte plecy i okalające owalną twarzyczkę.
-To musi wystarczyć, nie dam rady zrobić nic więcej nie uszkadzając materiału- powiedział krawiec odsuwając się od nieruchomej dziewczyny.
Poruszyła się niepewnie, a kolorowe refleksy przemknęły po materiale. Wyglądała uroczo, jednak jej mina wyrażała skrajne przerażenie. Jakbyśmy chcieli ją porzucić na pożarcie lwom.
Właściwie, to wiele się nie myliła...
-Wężyk już gotowy?- spytałem kierując spojrzenie z łagodnego zarysu łopatek dziewczyny na Miranę.
-Już dawno, a ty pamiętaj, żeby nie zrobić z nas kretynów- dodała obrzucając dziewczę po raz ostatni spojrzeniem.- Akda, zaprowadź już ją do powozu i przypilnuj, aby ta niezdara nie zniszczyła mojego daru. Teraz mów- ponagliła, gdy wyszli.
-Dzisiejsza kolacja jest tyko wstępem. Mała ma wziąć udział w debiucie z okazji Święta Odrodzenia Księżyca.
-Kpisz sobie?
-Nie- złość i niedowierzanie nie dawały zebrać myśli.- Aaton chce sprawdzić jak sobie poradziłem, a nie istnieje możliwość, żeby tej dziewczyny wszystkiego nauczyć. Przecież wy się uczycie całymi latami...
-Te parę tygodni...
-Te parę tygodni nic nie zmieniło- przerwałem jej- nadal jest przerażona, nieśmiała, ledwo utrzymuje się w miejscu, gdy ktoś głośniej odetchnie. Brakuje jej wszystkiego, wdzięku, uroku, pewności siebie, doświadczenia. Tych parę dni dzielących nas od uroczystości nie zamieni jej w kurtyzanę, która mogłaby się pojawiać na deskach. Nawet zwykła portowa dziwka jest lepsza od niej.
-Uważaj na słowa- szepnęła mrużąc pomalowane kohl oczy.- Poza tym, może i nie posiada wszystkich naszych atrybutów, ale ma jeden, który kiedyś z pewnością uratuje jej tyłek. Skoro nie ma możliwości mówić, nie chlapnie nic głupiego.
Uśmiechnąłem się kręcąc głową, nie uznałbym niemowy za dobrą towarzyszkę na wieczór, przecież nie wszyscy chcą tylko jej ciała, czasami człowiek potrzebuje też rozmowy.
-Zanim się rozejdziemy pamiętaj o jednym. Jutro z samego rana przybędzie tu krawiec, nie sądziłam, że będzie tak szybko potrzebny, ale najwidoczniej potrzebujemy dla niej czegoś bardziej wyjściowego. Pasującego do twoich barw- dopowiedziała ze złośliwym uśmieszkiem.
-Czemu mam wrażenie, że to się dla mnie źle skończy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz