Powóz zatrzymał się
z terkotem kół, a woźnica płynnym, wystudiowanym, przez wszystkie
lata pracy, ruchem otworzył drzwiczki. Wysiadłem i wyciągnąłem
rękę w kierunku towarzyszącej mi dziewczyny. Poruszyła się
niepewnie, jednak skinięcie dłoni oraz kose spojrzenie wywołało
jej reakcję. Wyszła powoli uważając na dół sukni.
Nie rozglądała się,
nie uśmiechała, nie szła dumnie, jak większość kobiet.
Spuszczony wzrok, włosy opadające na twarz, ręka luźno opuszczona
wzdłuż ciała. Całą sobą wyrażała uległość i pokorę.
Jednak plecy miała proste, a dłoń na moim ramieniu niemalże mnie
nie dotykała. Znaczyło to, że nauki Mirany poskutkowały. Dziewczę
odgrywało rolę przydzieloną jej przez mentorkę. Pozostawała
sobą, tym zaszczutym szczeniakiem, którego poznałem w lochach, a
jednoczesna zmiana paru gestów, łatwych do zapamiętania,
przemieniła ją w zupełnie inną, potrafiącą nad sobą zapanować,
kobietę. W moich oczach dodawało to jej tylko uroku.
Stanęliśmy w
niewielkiej kolejce do wejścia. Sowiźg bardzo lubował się w
oficjalnych powitaniach, w związku z czym każdy należący do
któregoś z poważanych rodów musiał zostać zaanonsowany.
Wolałbym wejść w
miarę dyskretnie, pokręcić się wśród znajomych twarzy, by ją
zaprezentować, po czym tak samo spokojnie opuścić przyjęcie nim
zbyt wiele osób się nią zainteresuje. Teraz to spotkanie zmieniało
się w taniec z ogniem. Musieliśmy spotkać się z większością
gości zachowując pozory obycia. Moim obowiązkiem było przywitać
się ze wszystkimi ważnymi osobistościami i choć pozycja pozwalała
mi tego uniknąć, w tym konkretnym przypadku byłem zmuszony podążać
ścieżką wyznaczoną przez władcę. To będzie długa noc...
Odetchnąłem głęboko
przygotowując się na ciszę, która miała nastąpić za parę
sekund. W końcu oficjalnie z kobietą u boku nie wiedziano mnie od
bardzo dawna.
-Jak was przedstawić
Panie?
Czułem jego wibrujący
głos niemalże rozbierający mnie na części. Jakby zajmował ze
mnie kolejne warstwy odzienia, po nich skórę, by sprawdzić
ukrywające się pod nią mięśnie, następnie odrzucał też je,
pragnąc sięgnąć głębiej, przez kości i wnętrzności do samej
istoty człowieczeństwa. Miałem wrażenie, że jestem nagi i zdany
na jego łaskę.
To był bardzo dobry
głos, mógł się bez trudu nieść w obecnym harmidrze, bez
większego wysiłku ze strony herolda. W końcu był on mistrzem w
swoim fachu, jednak za jego umiejętnościami kryło się coś
więcej.
-Lukarn oraz Ilygedyn.
Miano dziewczynie
wymyśliła kurtyzana. Stwierdziła, iż jest wystarczająco
spokojne, aby pasować do jej natury, egzotyczne, by być wabikiem
dla przyszłych, ewentualnych klientów oraz jeśli ktoś znałby
język, z którego się wywodził, byłoby niepisaną obietnicą.
Zdradzić jednak jego znaczenia nie chciała. W ten oto sposób, moja
niemowa zmieniła się w skromna i spłoszoną Ilygedyn.
-Lukarn z rodu Sievorn
wraz z towarzyszką Ilygedyn.
Szmer poniósł się po
sali, a ja powstrzymałem silną ochotę, by zdzielić człowieka.
Jego zadaniem było ogłaszać przybycie poprzez podanie usłyszanego
tytułu. Jeśli ktoś chciał się przy okazji pochwalić zawiłością
koligacji, powinien odpowiednio dać to do zrozumienia. Jeżeli
natomiast chciał zaprezentować wyłącznie swe imię, herold nie
powinien dodawać nic od siebie, choćby sam władca piekieł stał u
bram, a znaliby się od pieluchy.
Na widok złośliwego
uśmieszku błąkającego się w kącikach tych wytrenowanych ust
obudziła się we mnie żądza mordu. Już nie miałem ochoty go
zwyczajnie palnąć w ten głupi łeb, a pragnąłem uderzać, aż
krew zaleje jasny marmur. Nie miałem jednak takiej możliwości, a
satysfakcji popychadłu barona też bym nie dał. Wzruszyłem więc
ramionami, jak gdyby był muchą nie wartą zainteresowania, po czym
uśmiechnąłem się, zwróciłem w stronę dziewczyny i spokojnie
sprowadziłem ją w dół schodów.
Każdy pokonany krok
miał towarzystwo w postaci śledzących nas spojrzeń. Cześć z
nich skradała się z zaciekawieniem, powolutku i delikatnie
rozeznawała się w sytuacji, by ich właściciele mogli się
odpowiednio dostosować.
Inne natomiast wolały
się do nas nie zbliżać. Dumnie prześlizgiwały się po otoczeniu,
na pokaz ignorując nasze postaci. Jednak mimo najszczerszych chęci
powracały raz za razem.
Zdarzały się też
spojrzenia zazdrosne. W większości należały do młodych dam i
skubały zadziornie zielonkawy materiał sukni opinającej ciało
Ilygedyn.
Towarzyszyły im
pożądliwe zerknięcia rzucane ukradkiem, by nie zauważyły ich
partnerki właścicieli.
Dało się także
spotkać spłoszone spojrzenie drobnej blondynki. Musiała być na
jednym z pierwszych bali w swoim życiu, a kolejne wielkie nazwiska
tylko szarpały jej tworząca się pewność siebie.
Wrogie, ostre niczym
sztylety, otwarte gapienie się. Skierowane w większości do mojej
osoby.
Każde zerknięcie w
naszą stronę nacechowane było emocjami, dobrymi czy złymi, kto by
się tam przejmował.
Najważniejsze, że
król dostał co chciał... mnie w centrum uwagi.
Wiedząc, że to się
dla mnie źle skończy, ruszyłem, prowadząc sztywną dziewczynę, w
stronę spozierającej z czarnych tęczówek drwiny. Uśmiech Ariuta
prezentował wyłącznie samozadowolenie, obiecując wieczór
wypełniony cierpieniem.
Odpowiedziałem mu
uśmiechem zapowiadającym gwałtowną śmierć. Zignorował mnie tak
samo, jak ja wcześniej herolda, kontynuując przerwaną rozmowę z
otaczającym go mężczyznami.
Byli to ludzie z
naszego oddziału. Zimnokrwiści, opanowani do bólu, śmiertelnie
niebezpieczni w czasie pokoju, niezmordowani podczas wojny. Każdy
specjalizował się w innej dziedzinie, a umiejętnościami
dopełniali się wzajemnie, dzięki temu byliśmy dobrzy, wręcz
bardzo dobrzy. Pomimo charakterystycznych cech, nigdy nie powiązano
nas z wykonywanymi zleceniami. Cóż, najczęściej dlatego, że nie
miał kto przekazać wieści.
Teraz natomiast te
yokaie w ludzkiej skórze z nieukrywanym zainteresowaniem patrzyły
na towarzyszącą mi dziewczynę. Oceniali, snuli domysły, wyciągali
wnioski i zapewne kalkulowali w jaki sposób będą mogli wykorzystać
fakt jej istnienia.
Ilygedyn natomiast po
raz pierwszy mogła się poczuć, jak świeże mięso na targu.
Uważne spojrzenia gości były niczym w porównaniu z ich
natarczywym zainteresowaniem. Nie mogło im nic umknąć, poczynając
od chudości, spowodowanej najprawdopodobniej zbyt małą ilością
pożywienia, zaokrąglonej tu i ówdzie, co łagodziło chłopięcą
sylwetkę, przez swobodnie ułożoną dłoń na moim ramieniu, do
lekkiej sztywności wyprostowanego ciała. Mogli się zastanawiać
kim jest, jak szybko da się zdjąć jej kieckę, czy byłaby dobrym
partnerem do rozmowy, jakie znaczenie ma ten jeden krzywy szew na
wysokości talii i czy potrafiłaby się obronić, gdyby zaszła taka
potrzeba. Jedna sprawa jednak nie dawała im spokoju. Dlaczego
przyprowadziłem ją dziś? Zupełnie nieprzystosowaną, zagubioną
niczym dziecko w ciemnym lesie, niewyszkoloną, jak większość
niewolników powinna być.
Przecież takiemu
głuptasowi w głowie tylko ucieczka.
Nie poznał jeszcze
konsekwencji nieposłuszeństwa, nie jest świadom co grozi, jeśli
przyłapią go na próbie dania drapaka.
Niestety jest to
pierwsza rzecz, którą większość świeżaków próbuje zrobić.
Poznają wtedy na własnej skórze, skutki najgorszej decyzji w ich
życiu. Ponieważ nie jest ważny powód, przez który stałeś się
niewolnikiem, a fakt jak w tej roli się sprawujesz.
Tu posiadanie własnych
sług było wyznacznikiem statusu. Każdy też powinien o nich dbać
zapewniając odzież, wyżywienie, wykształcenie odpowiednie do
pełnionej funkcji. Jednak wiele nieodpowiednich osób dostawało w
swoje ręce ludzi pozbawionych wolności. Czarny rynek kwitł, a oni
umierali, niemalże jak muchy, w rękach brutali.
Jednak, jeśli nie
zadbasz odpowiednio o człowieka pozbawionego cząstki duszy,
stracisz go. Czy to przez ucieczkę fizyczną, której konsekwencje
są gorsze od śmierci, czy mentalną będącą czystą definicją
niebytu. Nie ważne jak, ważne że niszczysz przez to bardzo
interaktywną zabawkę.
A są przecież
ciekawsze zajęcia, jakie można z nią zrobić.
Przykładowo można
zabrać ją na bal z płonącą chęcią ucieczki w sercu, wiedząc,
że nie wykona najmniejszego ruchu by jej spróbować. Masz szansę
obserwować niepewność w każdym kroku, chwilę zawahania, gdy
pomyśli o alternatywie i kurczowe chwytanie się kogoś stałego, po
zdaniu sobie sprawy, iż zbyt wiele może pójść nie tak, a nuż,
jeszcze ktoś obcy spróbuje zaczepić, w końcu tak bardzo wszyscy
są przerażający...
Ja tego zbytnio poczuć
nie mogłem. Ilygedyn pozostawała odległa, jak gwiazdy na niebie.
Spojrzenie miała puste, jakby miało to sprawić, że znajdzie się
w zupełnie innym miejscu.
Znajdowała się jednak
w oświetlonej sali pełnej znakomitych gości. Obserwowała ją
szóstka mężczyzn, a każde spojrzenie mogło wypalić dziurę w
cienkim materiale. Byliśmy tutaj w konkretnym celu, a oni czy tego
chcieli czy nie, musieli mi pomóc, nim dziewczyna dostanie
apopleksji od nadmiaru wrażeń.
-Co się stało, że
przyprowadziłeś to biedne dziecko tutaj?- spytał wysoki blondyn z
figlarnym błyskiem w oczach.
-Nie masz szans Erazm,
nasz drogi Lukarn broni jej jak oczka w głowie- poniósł się cichy
głos Ariuta.- Podejrzewam, iż nawet jej pobyt tutaj jest tylko grą,
gdy dojdzie co do czego, będzie licytował szaleńczo wysoko.
-A ty mnie pobijesz, od
razu widać jaką masz ochotę położyć na niej te swoje złośliwe
łapska.
-Nie tylko on, coś mi
się wydaje.
Spokojny bas Bassusa
uświadomił mi, że nie tylko oni patrzyli na dziewczynę, jak na
przyszły posiłek. Zaciekawione spojrzenia zmieniły się w pełne
kalkulacji obserwacje, jakby doskonale znali powód jej pobytu w
gościnie u barona.
Czyżby wszyscy już
wiedzieli? Nie było to zwyczajne zainteresowanie spowodowane nową
osobą w towarzystwie. Niektórzy przypominali wręcz sępy,
czekające aż ich posiłek raczy łaskawie wydać ostatnie
tchnienie. Jednak swoją obecność potwierdziłem gońcem tuż przed
uroczystością, plotka o naszym przybyciu nie mogła rozejść się
tak szybko. Mogła?
Stanąłem za
dziewczyną kładąc dłonie na jej ramionach w geście mającym
dodać otuchy, a jednocześnie ją zaprezentować. Znalazła się
teraz na krawędzi niewielkiego kręgu, osłonięta przed większością
podpatrywaczy. Powstrzymując rodzących się brak tchu zmusiłem się
do niemalże uporczywego kontaktu wzrokowego z każdym z mężczyzn,
po czym opanowanym głosem, nadającym wypowiedzi nieznoszący
sprzeciwu ton, powiedziałem:
-To jest Ilygedyn, moja
nowa towarzyszka.
Wszyscy skinęli na
potwierdzenie, jednak w oczach jednego z nich dało się dostrzec
błysk litości.
-Wiemy, chociaż
powinienem powiedzieć to inaczej. Zrymij doskonale zdaje sobie z
tego sprawę i nie raczył nikomu odpuścić podzielenia się tą
informacją. Tak samo, jak wieścią o tym, iż porwiesz najbliższy
debiut z siłą rozwścieczonego monsunu tą lichą istotką- mówił
blondas podnosząc za podbródek głowę dziewczyny.- Nie musisz się
jednak martwić, jeden taniec ze mną i każdy człowiek na tej sali
będzie gotów dla niej umrzeć czy biedny sługa, czy
najznamienitszy szlachcic.
-Raczej każda kobieta
na tej sali ją znienawidzi. Sądzisz, że pozwolą choćby tknąć
ich ulubieńca?
-Jak nie, jak tak. Poza
tym, przynajmniej wydadzą fortunę na parę chwil z nią, aby
przekazać jej własne racje.
-Wolałbym jednak nie
wysyłać po medyka za każdym razem, gdy od nich będzie wracać...
-Ja bym z chęcią
poszedł na parkiet.
Niepewnie wypowiedziane
słowa należały do młodego chłopca. Ogniście rude włosy
przechodziły przy końcówkach w blady róż, a duże smoliście
czarne oczy nadawały mu niezwykle dziecięcy charakter. Drobna
sylwetka, luźne ubranie, smukłe dłonie o stwardniałych opuszkach.
Uśmiechnął się uroczo, a drobne dołeczki przyozdobiły jego
policzki. Drobił w miejscu, powoli, niezauważalnie przesuwając się
do przodu. Wytrwale zbliżał się do niej, jednak silny chwyt
osadził go w miejscu.
-Nie sądzę Hametsu,
aby to był dobry pomysł, zbyt się do tego palisz.
Niewinną twarzyczkę
przeszył spazm złości, lecz chłopak nie próbował się
sprzeczać. Teatralnie oklapł jak jesienny liść, po czym równie
na pokaz zaczął bawić się sznureczkami owiązanymi wokół
nadgarstka.
A ja spojrzałem na opanowaną twarz Bassusa. W moich oczach musiała się pojawić nadzieja, ponieważ pokręcił wyłącznie przecząco głową.
A ja spojrzałem na opanowaną twarz Bassusa. W moich oczach musiała się pojawić nadzieja, ponieważ pokręcił wyłącznie przecząco głową.
-Ariut?- zapytałem z
powątpieniem, gdyż kończyły mi się pomysły.
-Sam kazałeś mi
trzymać ręce przy sobie.
-Naprawdę sądzisz, że
to był mój pomysł?
-Nie wnikam czyj,
wyraźnie zaznaczyłeś, że to twoje ciało, radź sobie.
-Nie zachowuj się jak
rozkapryszona baba!- syknąłem.
-Ja zatańczę-
usłyszałem szept cichszy od westchnienia.
Vronti nie odzywał się
prawie wcale, więc jego głos wywarł piorunujące wrażenie.
Staliśmy w niemałym szoku, gdy miśkowatej postury facet sprawnie
przejął dziewoję i ruszył w stronę tańczących par. Po
oficjalnym wejściu to był drugi test dla nowej osoby wprowadzanej
do towarzystwa. Mirana rozpoczęła naukę tańca od poprawnej
pozycji, Ily załapała to stosunkowo szybko, jednak próby zmuszenia
jej, by poddała się prowadzeniu partnera, spełzały na niczym. Nie
potrafiła się dostosować. W objęciach mężczyzny sztywniała,
myliła kroki i deptała po stopach.
Pierwszy taniec miał zbyt wielką wagę, by puścić ją nieprzygotowaną, jednak polecenie władcy zniweczyło możliwości wbicia jej czegoś do głowy przed debiutem. Dlatego w tym przypadku należało dobrać odpowiednią osobę, która zdoła ją poprowadzić. Choć gdyby było to takie łatwe, wynająłbym zawodowego tancerza na czas pierwszego razu, jednak prócz posiadania umiejętności osoba taka musi być o odpowiednio wysokim statusie społecznym. Profesjonalni tancerze niestety go nie posiadają.
Pierwszy taniec miał zbyt wielką wagę, by puścić ją nieprzygotowaną, jednak polecenie władcy zniweczyło możliwości wbicia jej czegoś do głowy przed debiutem. Dlatego w tym przypadku należało dobrać odpowiednią osobę, która zdoła ją poprowadzić. Choć gdyby było to takie łatwe, wynająłbym zawodowego tancerza na czas pierwszego razu, jednak prócz posiadania umiejętności osoba taka musi być o odpowiednio wysokim statusie społecznym. Profesjonalni tancerze niestety go nie posiadają.
Swoje nadzieje
pokładałem więc w Avalim. Jeśli ktoś miałby ją poskromić, to
tylko on. Nie spodziewałem się jednak takiego obrotu spraw, do tej
pory nigdy nie zachowywał się, niczym rozkapryszony nastolatek.
Zdarzało mu się okazywać niezadowolenie, lecz równie szybko, jak
się pojawiło, znikało lub przenosiło się na kogoś innego. Nie
chował długo uraz twierdząc, że niszczy to jego wewnętrzny
spokój potrzebny, by panować nad darem. Dziewczyna nie mogła być
powodem takiego zachowania, musiało wydarzyć się coś, co jeszcze
do mnie nie dotarło. Widziałem jak z uwagą obserwował parkiet,
więc podążyłem za jego spojrzeniem.
Ilygedyn wyglądała
niesamowicie krucho w ramionach Vrontiego. Jej drobna dłoń niknęła
w męskim uścisku, rękę oparła na muskularnym przedramieniu, gdyż
nie dosięgała do barku. Głowę zadarła obserwując rodzicielski
uśmiech rozświetlający surową twarz. Poruszała się płynnie,
jak gdyby zapomniała, że znajduje się w objęciach mężczyzny.
A on prowadził ją
pewnie. Place oparł delikatnie na jej biodrze, niemalże bezwiednymi
ruchami zmieniał ich położenie przy kolejnych krokach. Powoli,
lecz nieustępliwie łamał jej opór, przez co, sztywna przy mym
boku, stała się swobodna i pełna gracji.
Taniec był płynny
niczym woda z łatwością omijająca kamienie na swej drodze w
korycie rzeki. Mijali pary zamknięci w swojej przestrzeni,
przemykali obrotami z jednej na drugą stronę sali. Jej czarna
suknia falowała w rytm kroków błyskając zielenią. Włosy
omiatały jego beczkowaty tors, wyglądali jak olbrzym tańczący z
elfem.
Byli na swój sposób
piękni, jednak piękniejsze było, że zaczęła się uśmiechać.
Nie był to nieśmiały, dopiero rodzący się grymas ani sztuczny
twór wyuczony wśród szlachty. Nie, to prawdziwy, pełen radości
uśmiech odsłaniający równe zęby i rozświetlający jej postać.
Cieszyło mnie to.
Cieszyły mnie także
spojrzenia ludzi. Zmieniały się one z każdą kolejną jej sekundą
na parkiecie. Przestawały być pogardliwe, ukryta w nich kalkulacja
nagle zmieniała szalę. Niemalże dało się zobaczyć trybiki
pracujące w głowach bogaczy, gdy zastanawiali się jak wiele da im
wygranie jej Debiutu.
Cieszyła mnie jeszcze
jedna rzecz. Mimo starań Sowiźga nie wyszedłem na takiego idiotę,
jakim mnie malował. Przynajmniej na razie...
Wystarczyło, że
Vronti przyprowadził ją z powrotem, a znów przypominała pusta i
posłuszną lalkę. Piękno wydobyte na chwilę ukryło się głęboko
czekając na odpowiedni moment, by ukazać się ponownie. Zdawało
się, że nawet gdybym rozebrał ją w tym momencie, na oczach tych
wszystkich ludzi, nie zrobiłoby to na niej najmniejszego wrażenia.
Stała, grzecznie oczekując poleceń.
Z drugiej strony
patrząc była spokojniejsza. Proste plecy nie posiadały znamion
napięcia, były zwyczajnie proste przyczyniając się do ekspozycji
smukłości jej postaci. Ręce złożone na moim ramieniu wyrażały
pełną swobodę, a w połączeniu z bliskością ciała nadawały
całości przyjazną nutę. Dla obserwatora wyglądało to, jakby
mnie przytulała, zmęczona intensywnym tańcem. Oddech stał się
głęboki i powolny. Lekko splątane kosmyki wydawały się bardziej
naturalne. Wyłącznie jej spojrzenie nadal błądziło po nieznanych
mi lądach. Szmaragdowe tęczówki traciły blask stając się, jak
otwarte okna pustego domu. Wzrok nie przeskakiwał z osoby na osobę,
nie poszukiwał ciekawego elementu wystroju, nie prześlizgiwał się
ciekawie po otaczających nas bogato zdobionych strojach.
-Uśmiechnij się,
musisz poznać parę osób- szepnąłem jej do ucha odgarniając
zbłąkany lok.
Na jej ustach zagościł
słaby, zalążek uśmiechu. Wyrażał niepewność połączoną z
uroczym, dziecięcym lękiem. Zdawał się być naturalny, jednak
ukryty w nim szacunek pozwalał mi stwierdzić, że nauczyła się go
od Mirany.
Oczy natomiast nabrały głębi. Nie przypominały już okien, a studnię, z której niełatwo się wydostać. Zanurzałeś się w tej zieleni opadając powoli niżej i niżej, miałeś wrażenie jakoby jej dusza była na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło zacisnąć palce, by zatrzymać się i zerknąć, ale spadałeś nadal, niczego nie mogłeś się przytrzymać, nic nie ułatwiło wspinaczki powrotnej, a ty nadal nie sięgnąłeś dna. Tam czekały cię tylko iskierki strachu trzymanego w ryzach samą siłą woli.
Ilygedyn była pułapką na nieprzygotowanych, a moim zadaniem było rzucić odpowiednią przynętę.
Oczy natomiast nabrały głębi. Nie przypominały już okien, a studnię, z której niełatwo się wydostać. Zanurzałeś się w tej zieleni opadając powoli niżej i niżej, miałeś wrażenie jakoby jej dusza była na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło zacisnąć palce, by zatrzymać się i zerknąć, ale spadałeś nadal, niczego nie mogłeś się przytrzymać, nic nie ułatwiło wspinaczki powrotnej, a ty nadal nie sięgnąłeś dna. Tam czekały cię tylko iskierki strachu trzymanego w ryzach samą siłą woli.
Ilygedyn była pułapką na nieprzygotowanych, a moim zadaniem było rzucić odpowiednią przynętę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz