sobota, 15 października 2016

VII

Powóz zatrzymał się z terkotem kół, a woźnica płynnym, wystudiowanym, przez wszystkie lata pracy, ruchem otworzył drzwiczki. Wysiadłem i wyciągnąłem rękę w kierunku towarzyszącej mi dziewczyny. Poruszyła się niepewnie, jednak skinięcie dłoni oraz kose spojrzenie wywołało jej reakcję. Wyszła powoli uważając na dół sukni.
Nie rozglądała się, nie uśmiechała, nie szła dumnie, jak większość kobiet. Spuszczony wzrok, włosy opadające na twarz, ręka luźno opuszczona wzdłuż ciała. Całą sobą wyrażała uległość i pokorę. Jednak plecy miała proste, a dłoń na moim ramieniu niemalże mnie nie dotykała. Znaczyło to, że nauki Mirany poskutkowały. Dziewczę odgrywało rolę przydzieloną jej przez mentorkę. Pozostawała sobą, tym zaszczutym szczeniakiem, którego poznałem w lochach, a jednoczesna zmiana paru gestów, łatwych do zapamiętania, przemieniła ją w zupełnie inną, potrafiącą nad sobą zapanować, kobietę. W moich oczach dodawało to jej tylko uroku.
Stanęliśmy w niewielkiej kolejce do wejścia. Sowiźg bardzo lubował się w oficjalnych powitaniach, w związku z czym każdy należący do któregoś z poważanych rodów musiał zostać zaanonsowany.
Wolałbym wejść w miarę dyskretnie, pokręcić się wśród znajomych twarzy, by ją zaprezentować, po czym tak samo spokojnie opuścić przyjęcie nim zbyt wiele osób się nią zainteresuje. Teraz to spotkanie zmieniało się w taniec z ogniem. Musieliśmy spotkać się z większością gości zachowując pozory obycia. Moim obowiązkiem było przywitać się ze wszystkimi ważnymi osobistościami i choć pozycja pozwalała mi tego uniknąć, w tym konkretnym przypadku byłem zmuszony podążać ścieżką wyznaczoną przez władcę. To będzie długa noc...
Odetchnąłem głęboko przygotowując się na ciszę, która miała nastąpić za parę sekund. W końcu oficjalnie z kobietą u boku nie wiedziano mnie od bardzo dawna.
-Jak was przedstawić Panie?
Czułem jego wibrujący głos niemalże rozbierający mnie na części. Jakby zajmował ze mnie kolejne warstwy odzienia, po nich skórę, by sprawdzić ukrywające się pod nią mięśnie, następnie odrzucał też je, pragnąc sięgnąć głębiej, przez kości i wnętrzności do samej istoty człowieczeństwa. Miałem wrażenie, że jestem nagi i zdany na jego łaskę.
To był bardzo dobry głos, mógł się bez trudu nieść w obecnym harmidrze, bez większego wysiłku ze strony herolda. W końcu był on mistrzem w swoim fachu, jednak za jego umiejętnościami kryło się coś więcej.
-Lukarn oraz Ilygedyn.
Miano dziewczynie wymyśliła kurtyzana. Stwierdziła, iż jest wystarczająco spokojne, aby pasować do jej natury, egzotyczne, by być wabikiem dla przyszłych, ewentualnych klientów oraz jeśli ktoś znałby język, z którego się wywodził, byłoby niepisaną obietnicą. Zdradzić jednak jego znaczenia nie chciała. W ten oto sposób, moja niemowa zmieniła się w skromna i spłoszoną Ilygedyn.
-Lukarn z rodu Sievorn wraz z towarzyszką Ilygedyn.
Szmer poniósł się po sali, a ja powstrzymałem silną ochotę, by zdzielić człowieka. Jego zadaniem było ogłaszać przybycie poprzez podanie usłyszanego tytułu. Jeśli ktoś chciał się przy okazji pochwalić zawiłością koligacji, powinien odpowiednio dać to do zrozumienia. Jeżeli natomiast chciał zaprezentować wyłącznie swe imię, herold nie powinien dodawać nic od siebie, choćby sam władca piekieł stał u bram, a znaliby się od pieluchy.
Na widok złośliwego uśmieszku błąkającego się w kącikach tych wytrenowanych ust obudziła się we mnie żądza mordu. Już nie miałem ochoty go zwyczajnie palnąć w ten głupi łeb, a pragnąłem uderzać, aż krew zaleje jasny marmur. Nie miałem jednak takiej możliwości, a satysfakcji popychadłu barona też bym nie dał. Wzruszyłem więc ramionami, jak gdyby był muchą nie wartą zainteresowania, po czym uśmiechnąłem się, zwróciłem w stronę dziewczyny i spokojnie sprowadziłem ją w dół schodów.
Każdy pokonany krok miał towarzystwo w postaci śledzących nas spojrzeń. Cześć z nich skradała się z zaciekawieniem, powolutku i delikatnie rozeznawała się w sytuacji, by ich właściciele mogli się odpowiednio dostosować.
Inne natomiast wolały się do nas nie zbliżać. Dumnie prześlizgiwały się po otoczeniu, na pokaz ignorując nasze postaci. Jednak mimo najszczerszych chęci powracały raz za razem.
Zdarzały się też spojrzenia zazdrosne. W większości należały do młodych dam i skubały zadziornie zielonkawy materiał sukni opinającej ciało Ilygedyn.
Towarzyszyły im pożądliwe zerknięcia rzucane ukradkiem, by nie zauważyły ich partnerki właścicieli.
Dało się także spotkać spłoszone spojrzenie drobnej blondynki. Musiała być na jednym z pierwszych bali w swoim życiu, a kolejne wielkie nazwiska tylko szarpały jej tworząca się pewność siebie.
Wrogie, ostre niczym sztylety, otwarte gapienie się. Skierowane w większości do mojej osoby.
Każde zerknięcie w naszą stronę nacechowane było emocjami, dobrymi czy złymi, kto by się tam przejmował.
Najważniejsze, że król dostał co chciał... mnie w centrum uwagi.
Wiedząc, że to się dla mnie źle skończy, ruszyłem, prowadząc sztywną dziewczynę, w stronę spozierającej z czarnych tęczówek drwiny. Uśmiech Ariuta prezentował wyłącznie samozadowolenie, obiecując wieczór wypełniony cierpieniem.
Odpowiedziałem mu uśmiechem zapowiadającym gwałtowną śmierć. Zignorował mnie tak samo, jak ja wcześniej herolda, kontynuując przerwaną rozmowę z otaczającym go mężczyznami.
Byli to ludzie z naszego oddziału. Zimnokrwiści, opanowani do bólu, śmiertelnie niebezpieczni w czasie pokoju, niezmordowani podczas wojny. Każdy specjalizował się w innej dziedzinie, a umiejętnościami dopełniali się wzajemnie, dzięki temu byliśmy dobrzy, wręcz bardzo dobrzy. Pomimo charakterystycznych cech, nigdy nie powiązano nas z wykonywanymi zleceniami. Cóż, najczęściej dlatego, że nie miał kto przekazać wieści.
Teraz natomiast te yokaie w ludzkiej skórze z nieukrywanym zainteresowaniem patrzyły na towarzyszącą mi dziewczynę. Oceniali, snuli domysły, wyciągali wnioski i zapewne kalkulowali w jaki sposób będą mogli wykorzystać fakt jej istnienia.
Ilygedyn natomiast po raz pierwszy mogła się poczuć, jak świeże mięso na targu. Uważne spojrzenia gości były niczym w porównaniu z ich natarczywym zainteresowaniem. Nie mogło im nic umknąć, poczynając od chudości, spowodowanej najprawdopodobniej zbyt małą ilością pożywienia, zaokrąglonej tu i ówdzie, co łagodziło chłopięcą sylwetkę, przez swobodnie ułożoną dłoń na moim ramieniu, do lekkiej sztywności wyprostowanego ciała. Mogli się zastanawiać kim jest, jak szybko da się zdjąć jej kieckę, czy byłaby dobrym partnerem do rozmowy, jakie znaczenie ma ten jeden krzywy szew na wysokości talii i czy potrafiłaby się obronić, gdyby zaszła taka potrzeba. Jedna sprawa jednak nie dawała im spokoju. Dlaczego przyprowadziłem ją dziś? Zupełnie nieprzystosowaną, zagubioną niczym dziecko w ciemnym lesie, niewyszkoloną, jak większość niewolników powinna być.
Przecież takiemu głuptasowi w głowie tylko ucieczka.
Nie poznał jeszcze konsekwencji nieposłuszeństwa, nie jest świadom co grozi, jeśli przyłapią go na próbie dania drapaka.
Niestety jest to pierwsza rzecz, którą większość świeżaków próbuje zrobić. Poznają wtedy na własnej skórze, skutki najgorszej decyzji w ich życiu. Ponieważ nie jest ważny powód, przez który stałeś się niewolnikiem, a fakt jak w tej roli się sprawujesz.
Tu posiadanie własnych sług było wyznacznikiem statusu. Każdy też powinien o nich dbać zapewniając odzież, wyżywienie, wykształcenie odpowiednie do pełnionej funkcji. Jednak wiele nieodpowiednich osób dostawało w swoje ręce ludzi pozbawionych wolności. Czarny rynek kwitł, a oni umierali, niemalże jak muchy, w rękach brutali.
Jednak, jeśli nie zadbasz odpowiednio o człowieka pozbawionego cząstki duszy, stracisz go. Czy to przez ucieczkę fizyczną, której konsekwencje są gorsze od śmierci, czy mentalną będącą czystą definicją niebytu. Nie ważne jak, ważne że niszczysz przez to bardzo interaktywną zabawkę.
A są przecież ciekawsze zajęcia, jakie można z nią zrobić.
Przykładowo można zabrać ją na bal z płonącą chęcią ucieczki w sercu, wiedząc, że nie wykona najmniejszego ruchu by jej spróbować. Masz szansę obserwować niepewność w każdym kroku, chwilę zawahania, gdy pomyśli o alternatywie i kurczowe chwytanie się kogoś stałego, po zdaniu sobie sprawy, iż zbyt wiele może pójść nie tak, a nuż, jeszcze ktoś obcy spróbuje zaczepić, w końcu tak bardzo wszyscy są przerażający...
Ja tego zbytnio poczuć nie mogłem. Ilygedyn pozostawała odległa, jak gwiazdy na niebie. Spojrzenie miała puste, jakby miało to sprawić, że znajdzie się w zupełnie innym miejscu.
Znajdowała się jednak w oświetlonej sali pełnej znakomitych gości. Obserwowała ją szóstka mężczyzn, a każde spojrzenie mogło wypalić dziurę w cienkim materiale. Byliśmy tutaj w konkretnym celu, a oni czy tego chcieli czy nie, musieli mi pomóc, nim dziewczyna dostanie apopleksji od nadmiaru wrażeń.
-Co się stało, że przyprowadziłeś to biedne dziecko tutaj?- spytał wysoki blondyn z figlarnym błyskiem w oczach.
-Nie masz szans Erazm, nasz drogi Lukarn broni jej jak oczka w głowie- poniósł się cichy głos Ariuta.- Podejrzewam, iż nawet jej pobyt tutaj jest tylko grą, gdy dojdzie co do czego, będzie licytował szaleńczo wysoko.
-A ty mnie pobijesz, od razu widać jaką masz ochotę położyć na niej te swoje złośliwe łapska.
-Nie tylko on, coś mi się wydaje.
Spokojny bas Bassusa uświadomił mi, że nie tylko oni patrzyli na dziewczynę, jak na przyszły posiłek. Zaciekawione spojrzenia zmieniły się w pełne kalkulacji obserwacje, jakby doskonale znali powód jej pobytu w gościnie u barona.
Czyżby wszyscy już wiedzieli? Nie było to zwyczajne zainteresowanie spowodowane nową osobą w towarzystwie. Niektórzy przypominali wręcz sępy, czekające aż ich posiłek raczy łaskawie wydać ostatnie tchnienie. Jednak swoją obecność potwierdziłem gońcem tuż przed uroczystością, plotka o naszym przybyciu nie mogła rozejść się tak szybko. Mogła?
Stanąłem za dziewczyną kładąc dłonie na jej ramionach w geście mającym dodać otuchy, a jednocześnie ją zaprezentować. Znalazła się teraz na krawędzi niewielkiego kręgu, osłonięta przed większością podpatrywaczy. Powstrzymując rodzących się brak tchu zmusiłem się do niemalże uporczywego kontaktu wzrokowego z każdym z mężczyzn, po czym opanowanym głosem, nadającym wypowiedzi nieznoszący sprzeciwu ton, powiedziałem:
-To jest Ilygedyn, moja nowa towarzyszka.
Wszyscy skinęli na potwierdzenie, jednak w oczach jednego z nich dało się dostrzec błysk litości.
-Wiemy, chociaż powinienem powiedzieć to inaczej. Zrymij doskonale zdaje sobie z tego sprawę i nie raczył nikomu odpuścić podzielenia się tą informacją. Tak samo, jak wieścią o tym, iż porwiesz najbliższy debiut z siłą rozwścieczonego monsunu tą lichą istotką- mówił blondas podnosząc za podbródek głowę dziewczyny.- Nie musisz się jednak martwić, jeden taniec ze mną i każdy człowiek na tej sali będzie gotów dla niej umrzeć czy biedny sługa, czy najznamienitszy szlachcic.
-Raczej każda kobieta na tej sali ją znienawidzi. Sądzisz, że pozwolą choćby tknąć ich ulubieńca?
-Jak nie, jak tak. Poza tym, przynajmniej wydadzą fortunę na parę chwil z nią, aby przekazać jej własne racje.
-Wolałbym jednak nie wysyłać po medyka za każdym razem, gdy od nich będzie wracać...
-Ja bym z chęcią poszedł na parkiet.
Niepewnie wypowiedziane słowa należały do młodego chłopca. Ogniście rude włosy przechodziły przy końcówkach w blady róż, a duże smoliście czarne oczy nadawały mu niezwykle dziecięcy charakter. Drobna sylwetka, luźne ubranie, smukłe dłonie o stwardniałych opuszkach. Uśmiechnął się uroczo, a drobne dołeczki przyozdobiły jego policzki. Drobił w miejscu, powoli, niezauważalnie przesuwając się do przodu. Wytrwale zbliżał się do niej, jednak silny chwyt osadził go w miejscu.
-Nie sądzę Hametsu, aby to był dobry pomysł, zbyt się do tego palisz.
Niewinną twarzyczkę przeszył spazm złości, lecz chłopak nie próbował się sprzeczać. Teatralnie oklapł jak jesienny liść, po czym równie na pokaz zaczął bawić się sznureczkami owiązanymi wokół nadgarstka.
A ja spojrzałem na opanowaną twarz Bassusa. W moich oczach musiała się pojawić nadzieja, ponieważ pokręcił wyłącznie przecząco głową.
-Ariut?- zapytałem z powątpieniem, gdyż kończyły mi się pomysły.
-Sam kazałeś mi trzymać ręce przy sobie.
-Naprawdę sądzisz, że to był mój pomysł?
-Nie wnikam czyj, wyraźnie zaznaczyłeś, że to twoje ciało, radź sobie.
-Nie zachowuj się jak rozkapryszona baba!- syknąłem.
-Ja zatańczę- usłyszałem szept cichszy od westchnienia.
Vronti nie odzywał się prawie wcale, więc jego głos wywarł piorunujące wrażenie. Staliśmy w niemałym szoku, gdy miśkowatej postury facet sprawnie przejął dziewoję i ruszył w stronę tańczących par. Po oficjalnym wejściu to był drugi test dla nowej osoby wprowadzanej do towarzystwa. Mirana rozpoczęła naukę tańca od poprawnej pozycji, Ily załapała to stosunkowo szybko, jednak próby zmuszenia jej, by poddała się prowadzeniu partnera, spełzały na niczym. Nie potrafiła się dostosować. W objęciach mężczyzny sztywniała, myliła kroki i deptała po stopach.
Pierwszy taniec miał zbyt wielką wagę, by puścić ją nieprzygotowaną, jednak polecenie władcy zniweczyło możliwości wbicia jej czegoś do głowy przed debiutem. Dlatego w tym przypadku należało dobrać odpowiednią osobę, która zdoła ją poprowadzić. Choć gdyby było to takie łatwe, wynająłbym zawodowego tancerza na czas pierwszego razu, jednak prócz posiadania umiejętności osoba taka musi być o odpowiednio wysokim statusie społecznym. Profesjonalni tancerze niestety go nie posiadają.
Swoje nadzieje pokładałem więc w Avalim. Jeśli ktoś miałby ją poskromić, to tylko on. Nie spodziewałem się jednak takiego obrotu spraw, do tej pory nigdy nie zachowywał się, niczym rozkapryszony nastolatek. Zdarzało mu się okazywać niezadowolenie, lecz równie szybko, jak się pojawiło, znikało lub przenosiło się na kogoś innego. Nie chował długo uraz twierdząc, że niszczy to jego wewnętrzny spokój potrzebny, by panować nad darem. Dziewczyna nie mogła być powodem takiego zachowania, musiało wydarzyć się coś, co jeszcze do mnie nie dotarło. Widziałem jak z uwagą obserwował parkiet, więc podążyłem za jego spojrzeniem.
Ilygedyn wyglądała niesamowicie krucho w ramionach Vrontiego. Jej drobna dłoń niknęła w męskim uścisku, rękę oparła na muskularnym przedramieniu, gdyż nie dosięgała do barku. Głowę zadarła obserwując rodzicielski uśmiech rozświetlający surową twarz. Poruszała się płynnie, jak gdyby zapomniała, że znajduje się w objęciach mężczyzny.
A on prowadził ją pewnie. Place oparł delikatnie na jej biodrze, niemalże bezwiednymi ruchami zmieniał ich położenie przy kolejnych krokach. Powoli, lecz nieustępliwie łamał jej opór, przez co, sztywna przy mym boku, stała się swobodna i pełna gracji.
Taniec był płynny niczym woda z łatwością omijająca kamienie na swej drodze w korycie rzeki. Mijali pary zamknięci w swojej przestrzeni, przemykali obrotami z jednej na drugą stronę sali. Jej czarna suknia falowała w rytm kroków błyskając zielenią. Włosy omiatały jego beczkowaty tors, wyglądali jak olbrzym tańczący z elfem.
Byli na swój sposób piękni, jednak piękniejsze było, że zaczęła się uśmiechać. Nie był to nieśmiały, dopiero rodzący się grymas ani sztuczny twór wyuczony wśród szlachty. Nie, to prawdziwy, pełen radości uśmiech odsłaniający równe zęby i rozświetlający jej postać.
Cieszyło mnie to.
Cieszyły mnie także spojrzenia ludzi. Zmieniały się one z każdą kolejną jej sekundą na parkiecie. Przestawały być pogardliwe, ukryta w nich kalkulacja nagle zmieniała szalę. Niemalże dało się zobaczyć trybiki pracujące w głowach bogaczy, gdy zastanawiali się jak wiele da im wygranie jej Debiutu.
Cieszyła mnie jeszcze jedna rzecz. Mimo starań Sowiźga nie wyszedłem na takiego idiotę, jakim mnie malował. Przynajmniej na razie...
Wystarczyło, że Vronti przyprowadził ją z powrotem, a znów przypominała pusta i posłuszną lalkę. Piękno wydobyte na chwilę ukryło się głęboko czekając na odpowiedni moment, by ukazać się ponownie. Zdawało się, że nawet gdybym rozebrał ją w tym momencie, na oczach tych wszystkich ludzi, nie zrobiłoby to na niej najmniejszego wrażenia. Stała, grzecznie oczekując poleceń.
Z drugiej strony patrząc była spokojniejsza. Proste plecy nie posiadały znamion napięcia, były zwyczajnie proste przyczyniając się do ekspozycji smukłości jej postaci. Ręce złożone na moim ramieniu wyrażały pełną swobodę, a w połączeniu z bliskością ciała nadawały całości przyjazną nutę. Dla obserwatora wyglądało to, jakby mnie przytulała, zmęczona intensywnym tańcem. Oddech stał się głęboki i powolny. Lekko splątane kosmyki wydawały się bardziej naturalne. Wyłącznie jej spojrzenie nadal błądziło po nieznanych mi lądach. Szmaragdowe tęczówki traciły blask stając się, jak otwarte okna pustego domu. Wzrok nie przeskakiwał z osoby na osobę, nie poszukiwał ciekawego elementu wystroju, nie prześlizgiwał się ciekawie po otaczających nas bogato zdobionych strojach.
-Uśmiechnij się, musisz poznać parę osób- szepnąłem jej do ucha odgarniając zbłąkany lok.
Na jej ustach zagościł słaby, zalążek uśmiechu. Wyrażał niepewność połączoną z uroczym, dziecięcym lękiem. Zdawał się być naturalny, jednak ukryty w nim szacunek pozwalał mi stwierdzić, że nauczyła się go od Mirany.
Oczy natomiast nabrały głębi. Nie przypominały już okien, a studnię, z której niełatwo się wydostać. Zanurzałeś się w tej zieleni opadając powoli niżej i niżej, miałeś wrażenie jakoby jej dusza była na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło zacisnąć palce, by zatrzymać się i zerknąć, ale spadałeś nadal, niczego nie mogłeś się przytrzymać, nic nie ułatwiło wspinaczki powrotnej, a ty nadal nie sięgnąłeś dna. Tam czekały cię tylko iskierki strachu trzymanego w ryzach samą siłą woli.
Ilygedyn była pułapką na nieprzygotowanych, a moim zadaniem było rzucić odpowiednią przynętę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz