środa, 9 listopada 2016

XI

Samotny koń ciągnął kolorowy wóz ignorując kałuże powstałe na drodze. Wlókł się noga za nogą. Każdy krok był walką z ciężarem przymocowanym do uprzęży. Jego dereszowate boki drżały z wysiłku, a kłęby pary buchały z pyska przy każdym oddechu w mrozie poranka.
Na koźle siedziała drobna dziewczyna o kasztanowych włosach splecionych w luźny warkocz zwisający przez ramię. Szara spódnica opadała do kostek falując lekko w rytm ruchów wozu. Biała, obszerna koszula ukrywała jej sylwetkę odcinając się gwałtownie na wysokości talii, by skryć się pod krawędzią spódnicy. Znudzonym wzrokiem obserwowała otoczenie zapominając o okrywającym ją kocu, który powoli, skrycie osuwał się, by, w swoim czasie, spaść w błoto.
Szedłem obok nich starając się odciążyć zwierzę na niesprzyjającym podłożu. Dowiązywałem plandekę paki zabezpieczając ją dodatkowo na wypadek burzy.
Byliśmy sami ma trakcie. Mogliśmy delektować się spokojem, jednak, z drugiej strony, trasa ta stała się nieuczęszczaną z powodu napadających tu rozbójników. Możliwe, iż już zmienili teren ataków, skoro doskwierał im brak ofiar, lecz zawsze istniało zagrożenie, a samotnie trudniej stawić komukolwiek czoła.
Reszta grupy wędrowała innymi ścieżkami, każdy znał niewielką część planu. Ja wiedziałem kogo szukać, obecność Avalego była wskazówką dotarcia na miejsce. Do tego czasu byliśmy skazani na wędrówkę dzikimi ostępami w ściśle określonym kierunku.
Wędrowaliśmy jako młode małżeństwo szukające swojego miejsca na ziemi. Ilygedyn pozostawała sobą. Cicha i zamknięta we własnym świecie, trzymała się blisko naszego całego dobytku zapakowanego na wozie. Miała być spłoszoną dziewczyną z dobrego domu. Nie wymagało to wyrywania jej z obecnego stanu, więc dawało większe szanse na odwrócenie od niej uwagi.
Przynajmniej taką miałem nadzieję.
Choć... ubranie jej w szaty o prostym kroju jedynie podkreśliło delikatną urodę.
Czułem miękkość ziemi pod stopami, chłód powiewów wiatru, sztywność mięśni pozostałą po śnie. Obserwowałem soczyście zielone drzewa i mroczne cienie kryjące się pod rozłożystymi koronami. Widziałem gałęzie poruszone podmuchem, liście rozwijające się w promieniach słońca, lecz nie zauważyłbym wroga stojącego centymetry przede mną.
Moje myśli od wyruszenia w drogę zaprzątało jedno: Dlaczego Aaton kazał ją zabrać?
Stary miewał swoje dziwactwa, lecz nigdy nie zdarzyło się, aby jego decyzje nie były przemyślane. Każdy krok w rozgrywce opracowywał stopniowo, by nie zabrnąć w ślepy zaułek. Wszystkie informacje sprawdzał parokrotnie mogąc igrać z niedoinformowanymi. Otaczał się ludźmi inteligentnymi, opornymi na sztuczki z zewnątrz, co pozwalało mu spokojnie pracować.
Mimo wszystko nikt nie sądził, że to on faktycznie sprawuje władzę.
Przebiegły umysł i świdrujące spojrzenie zwykle ukrywał pod maską znużenia. Jeśli tego pragnął zmieniał się w miłego starszego pana lub złośliwego zgreda. Był taki jakim go widzieli. Prawdopodobnie jego prawdziwego oblicza nie znała nawet królowa.
Doradcom pozwalał sądzić, że sami wpadli na pomysły, które pragnął wykorzystać, a początkowo absurdalne rozporządzenia okazywały się strzałami w dziesiątkę.
Ostatnie polecenie z całą pewnością nie należało do sensownych.
Wysłał ją na misję.
Dziewczynę znalezioną w niesprzyjających warunkach, która sprzyja jego wrogom.
Nieprzygotowaną do sytuacji, jakie możemy napotkać.
W żaden sposób nie mogłem tego zrozumieć. Z mojej perspektywy Ilygedyn w obecnym stanie nadawała się jedynie do pozostawienia w domu. Mogłaby poświęcić czas na doskonalenie poznawanych umiejętności, stopniowe oswajanie się z nową rzeczywistością oraz rozwijanie znajomości przydatnych w przyszłości.
Byłaby też pod okiem zarówno Mirany, jak i ludzi moich czy króla, w końcu wszyscy woleliby wiedzieć, gdyby nagle dziewczyna przypomniałaby sobie o partyzantach.
A tak znalazła się na odludziu i tylko Avali wiedział kiedy skończy się nasza wędrówka. Nie byłem w stanie przekazać jej wystarczającej wiedzy z zakresu potrzebnego, by mogła zrealizować moje plany. Może potrafiłem rozpoznać kobiece sztuczki, lecz wykorzystanie ich było zupełnie inną bajką, o nauczaniu nie wspominając.
Wędrując ze mną stawała się zagrożeniem.
Nie znaliśmy jej. Nie mogliśmy zweryfikować stanu pamięci. Wydawała się słaba, bezbronna, ale kto wie czy w sytuacji zagrożenia nie wbije któremuś noża w plecy?
Poza tym nic nie wiedziała o moim zajęciu. Wprowadzenie jej groziło wydaniem członków grupy, utrzymywanie wszystkiego w tajemnicy mogło doprowadzić do ważnego błędu.
Z jakiegoś nieuchwytnego dla mnie powodu Stary zapragnął, by nam towarzyszyła. Zignorował stwarzane przez nią problemy wciskając dziewczę na wyjazd niczym niechcianą zabawkę.
Było mu wszystko jedno, chciał się nas pozbyć, co prawdopodobnie wyglądałoby zupełnie inaczej lub wiedział o niej coś, czego jeszcze nie udało mi się odkryć.
Czyli właściwie niewiele musiał się dowiedzieć...

Rozejrzałem się po otoczeniu. Trakt stał się stabilniejszy, drobne kamyki wbite w glebę zastąpiły rozmokłą ziemię. Znacznie się ochłodziło, a słońce wiszące po zachodniej stronie nieboskłonu zasnuwały ciemne chmury.
Ilygedyn owinęła się kocem, któremu nie udało się niepostrzeżenie uciec. Dłonie trzymające okrycie drżały, siadając koło niej na koźle zauważyłem usta kolorem miast przypominające jasne płatki róż zdawały się być niczym niknący siniak. Marzła nie dając znaku, że tak się dzieje. Nie ruszyła się z miejsca, choć wystarczyło odchylić klapę, by dostać się do wozu.
W środku było przyjemniej, znajdowały się ubrania, dodatkowe pledy, niewielki piecyk, przy którym można było posiedzieć lub zaparzyć herbatę. Jeśli to by nie starczyło, zawsze mogłem wygrzebać alkohol dając jej przez chwilę złudne poczucie ciepła nim zagrzebałbym ją pod warstwą przykryć.
Dotknąłem jej dłoni, była lodowato zimna. Chwyciłem nadgarstek dziewczyny, delikatnie pchnąłem i obserwowałem, jak tracąc równowagę wpada do środka. Wstawiłem za nią głowę, aby zorientować się czy mogę na spokojnie wejść, nie chciałem jej przez przypadek podeptać. Przestąpiłem nad chudą ręką zabierając się do roboty.
Błysk iskier, zapach dymu, pomarańczowy blask płomieni.
Postawiłem na piecyku garnuszek z wodą, po czym zabezpieczyłem całość przed wywrotką. Chciałem właśnie wyjąć dla niej jeden z moich grubych swetrów, gdy usłyszałem cichy stukot kropel o dach.
Najwidoczniej chmury burzowe już do nas dotarły chcąc pokazać swoje niezadowolenie z takiego obrotu spraw.
-Pokładam w tobie nadzieję na niespalenie tej budy w ciągu paru najbliższych minut- powiedziałem ze złośliwym uśmiechem zarzucając kaptur na głowę.
Wróciłem na kozioł. Potrzebne było nam miejsce na postój. Może i koń bardziej przypominał habetę niż pełnokrwistego ogiera, lecz był naszą przepustką do celu. Jak najszybciej powinien znaleźć się pod dachem, nagłe wyziębienie mogło wszystko zaprzepaścić.
Znalazłem więc dogodne miejsce, podprowadziłem tam wóz, a zeskakując uruchomiłem spust uwalniający dodatkowy dach. Szybko opuściłem materiałowe ściany, po czym podszedłem, by uwolnić zwierzę z uprzęży. Wprowadziłem go do dodatkowej komory i porządnie wytarłem jednocześnie rozmasowując zmęczone po pracy mięśnie, przykryłem derką. Ciepłe chrapy przy uchu towarzyszyły mi podczas wyciągania worka z obrokiem, a wargi szczypiące włosy pośpieszały niecierpliwie. Zostawiłem karmę, poklepałem go jeszcze po szyi i prędko wróciłem do środka paki.
Musiałem wyglądać na mocno zaskoczonego, gdy gwałtownie cofnąłem się, aby uniknąć zderzenia z wyciągniętym w moją stronę kubkiem. Dziewczyna zaparzyła mocną czarną herbatę, której woń rozchodziła się przyjemnie po niewielkiej przestrzeni wnętrza.
Nie zarzuciła niczego dodatkowego na siebie, ale zdążyła się rozgrzać. Przed nią leżały owoce, chleb i niewielki słoiczek z powidłami będące naszą kolacją. Tyle że oboje chyba nie mieliśmy ochoty jeść. Pieczywo zniknęło w połowie rozerwane przypadkowo na nierówne części, owoce w większość sturlały się po kapach pod jedną ze ścianek, słoiczka nawet nie tknęliśmy.
Po opróżnieniu kubków rozsunąłem płonące węgielki, teraz spokojnie się żarzyły promieniując ciepłem. Przygotowałem posłanie, zawinąłem porządnie dziewczynę w okrycie, a potem siedziałem spokojnie obserwując jak zasypia.
Jej oddech wyrównał się, widoczne napięcie zniknęło, w pewnym momencie nawet uroczo niezgrabnie przesunęła dłonią po twarzy, jakby coś ją pogilgotało.
Zajrzałem do konia po raz ostatni, sprawdziłem zabezpieczenia, pogrzebałem w piecyku, dopiero wyczerpanie wszystkich zajęć pozwoliło mi położyć się koło niej.

Obudził mnie wilgotny podmuch muskający czoło. Rozejrzałem się próbując zogniskować jego źródło, co w ciemnościach nie było zbyt łatwe. W pewnym momencie zauważyłem ruch tylnej klapy, najwidoczniej puścił któryś ze sznurków utrzymujących ją na miejscu. Już miałem wstać, by zawiązać ją z powrotem, gdy zorientowałem się, że coś jest nie tak. Zapaliłem niewielką lampkę, ponownie zlustrowałem pomieszczenie. Odkrycie nowej sytuacji zmroziło krew w żyłach.
Klapa nie była otwarta przez przypadek.
Ilygedyn nie było na posłaniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz