Potrzebowałem kogoś,
kto określi co jej dokładnie jest. Cokolwiek było zadaniem dla
niej, musiała być w pełni sprawna, by nam pomóc.
Ale nie! Szlak kupiecki
najwyraźniej opuścili nawet mieszkający zabierając ze sobą domy,
gospodarstwa i namiastki pól. Nie zapomnieli posadzić jednak
pierdzielonych drzew, aby nikt nie znalazł po nich śladu.
Mam już serdecznie
dosyć tych wszechobecnych krzaków!
Dotyk dłoni na barku
przyciągnął moją uwagę, przesunięcie jej w przód pociągnęło
moje spojrzenie w wybranym kierunku. Z początku nie wiedziałem o co
się rozchodzi. Dopiero po chwili zorientowałem się, że drżąca
ręka wskazywała na miasteczko przed nami, tak dokładniej to
przesłanki bytności przed nami skupiska domostw.
Klaczka prawdopodobnie
wyczuła woń dymu, który my widzieliśmy z oddali, ponieważ sama
przyśpieszyła.
Niedługo potem
wjechaliśmy między pierwsze pola ukryte za linią drzew przy
drodze. Czułem podążający za nami wzrok mieszkańców, cisza
zaległa nad światem, nawet szum wiatru ucichł pozostawiając nas
odkrytych, jedynie w towarzystwie miarowych kroków zwierzęcia.
Niskie zabudowania z
kominami otoczonymi wonnymi szarymi kłębami znajdowały się parę
metrów przed nami, gdy ktoś pojawił się na drodze.
Drobna postać, z
włosami barwy słomy, stanęła niepewnie, jakby zaskoczona naszą
obecnością. Błękitne oczy, zajmujące niemalże połowę krągłej,
dziecięcej buźki, obserwowały nas nieufnie trwając niczym zając
szykujący się do ucieczki. Minimalna zmiana w jego postawie
pozwalała sądzić, że za nami ktoś się pojawił.
-Kim jesteście?-
spytał drżący głosik.
Owinąłem lejce wokół
słupka i powoli zszedłem z kozła. Jedną dłoń położyłem na
szyi klaczy, drugą opuściłem wzdłuż ciała, by była cały czas
widoczna. Skłoniłem lekko głowę mówiąc:
-Nazywam się Nox, a to
moja żona Ily- dodałem widząc jego spojrzenie wędrujące do
wozu.- Macie może tutaj znachora? Rozchorowała mi się sierota po
drodze i nie mam już pomysłu jak jej pomóc.
-Umm, tak... Rosie może
pomóc... Tak myślę- mówił niepewnie co raz bardziej zapadając
się w sobie.
Chłopiec do tej pory
skoncentrowany na dojrzeniu Ilygedyn, zaczął wpatrywać się w
czubki poprzecieranych butów. Zgarbił bardziej sylwetkę, a ręce
ukrył za plecami. Do pełnego obrazu łobuza złapanego na gorącym
uczynku brakowało tylko, aby chłopiec zaczął gwizdać. Ktokolwiek
był wcześniej za moimi plecami, zmienił się.
Obróciłem się z
bladym uśmiechem, wyczuwałem zagrożenie znajdujące się gdzieś
za mną, lecz widok osiłka stojącego parę kroków dalej z bronią
wycelowaną obecnie w mą pierś, wywołał cichą chęć odwrotu.
Mężczyzna wydawał
się jednym wielkim zbitkiem mięśni. Napięte bicepsy rozsadzały
koszulę, a potężne barki przesłonięte były czarnymi włosami.
Kosmyki okalały też twarz, z której obserwowały mnie ciemne
niczym węgle, błyszczące oczy. Spozierał z nich gniew połączony
z nieufnością. Palec na kuszy nie drżał, byłem pewien, że jeden
nieostrożny ruch wystarczyłby bym bliżej zapoznał się z bełtem.
-Co tutaj robicie?
Jego głos przewodził
na myśl przetaczający się grom. Głęboki, przepełniony złością,
której nie próbował nawet kryć.
-Wędrujemy- odparłem
ryzykując tak enigmatyczną odpowiedź.
-Niezmiernie zabawne,
ale bezpieczniej będzie grzecznie odpowiadać na pytania.
-Nie pora się unosić
Borric.
Słowa te niczym miód
otuliły wypowiedź poprzednika zwiększając poczucie
bezpieczeństwa. Wypowiedziała je wysoka kobieta kładąc smukłą
dłoń na ramieniu osiłka. Jasna, niemalże biała czupryna żyła
własnym życiem, przewiązana jedynie czerwoną chustą, by odsłonić
tęczówki. Długa, barwna suknia, w połączeniu z bladą skórą,
zdawała się bić po oczach intensywnością kolorów. Łagodny,
zaciekawiony uśmiech gościł na jej twarzy, a lekkie kołysanie
ciała, towarzyszące niewieście cały czas, przypominało wierzbę
pieszczoną przez wiatr.
-Potrzebują pomocy, a
gościna leży w naszym obowiązku- kontynuowała gładząc materiał
koszuli.- Wybaczcie takie powitanie, jednak nasi ostatni goście nie
mieli zbyt dobrych intencji.
-Dlatego nie ma nikogo
na szlaku?
-Owszem, lecz nie czas
na tak poważne tematy. Należy wpierw pomóc twojej żonie.
Nim zdążyłem
zareagować mężczyzna podszedł do wozu i odsunął płachtę.
Kobieta sprawnie wskoczyła do środka. Obserwowałem jej szybkie
ruchy, gdy sprawdzała stan Ilygedyn. Dotknęła twarzy, szyi, barku,
obejrzała uważnie dłonie, wsłuchała się w oddech. Dziewczyna
została sprawdzona z każdej strony, po czym przekazano ją w ręce
nadpobudliwca.
-Wolałbym to zrobi...
-Borric nie zrobi jej
krzywdy, nie musisz się o to martwić. Leo pomoże ci doprowadzić
wóz do karczmy, a potem przyprowadzi cię do mnie.
Odeszli
zabierając ze sobą, prócz Ilygedyn, grupę ludzi stojącą, do tej
pory, w pewnym oddaleniu.
Chłopiec, którego
spotkaliśmy na początku próbował podejść do klaczy, lecz ta
tylko złośliwie kiwała głową i prychała. Gestem dłoni
przywołałem go do kozła. Ruszyliśmy do niewielkiej wioski, jednak
moje myśli krążyły wokół zabranej.
Niewielka
chatka stała na uboczu oddzielona od wioski gęstwiną drzew.
Otoczenie było zadbane, między spłachetkami ziemi, na których
pyszniły się soczyście zielone oraz ciemno bordowe rośliny,
wyznaczono wąskie ścieżynki. Podszedłem do jasnych drzwi z
wytrawionym wzorem splątanych gałązek, uniosłem dłoń, by
zapukać
o cienkie deseczki, lecz głośny skrzek jakiegoś ptaszyska w
pobliżu mnie spłoszył.
Przez tą krótką
chwilę poczułem się jak nieproszony gość, złodziej przyłapany
na wynoszeniu zdobyczy.
Przekląłem
pierzastego stwora i ponownie uniosłem pięść. Płynny ruch,
mający na celu oznajmienie mojej obecności, został przerwany przez
spadający orzech. Raczył on wylądować na czubku mej głowy.
Przeszywający impuls pomknął w stronę oka wywołując
niekontrolowane skurcze powieki. Potarłem twarz chcąc pozbyć się
nieprzyjemnego uczucia i narastającego gniewu. Jeszcze nim uniosłem
ponownie dłoń, usłyszałem coś przypominającego zdenerwowany
stukot paznokci o drewnianą ławę. Spojrzałem na precyzyjny
grawerunek zdobiący liche deski. Zadziwiła mnie dokładność z
jaką wykonano zdobienie. Po raz trzeci postanowiłem zapukać, tym
razem moja ręka trafiła na pustkę.
Spoglądały na mnie
blade, wpadające w róż oczęta. Pojedynczy kosmyk uciekł spod
kontroli opaski, by opaść wzdłuż kształtnego nosa. Pełne usta
lśniły lekko kojarząc się z kropelkami rosy osiadłymi na
płatkach kwiatu wiśni.
-Wejdź proszę-
powiedziała cicho otwierając szerzej drzwi.- Długo tak stałeś?
-Chwilkę- odparłem
rozglądając się po zacienionym wnętrzu.
Jak na dom znachorki
był niesamowicie czysty, wręcz zbyt pusty. Niski stolik stał
naprzeciw wejścia, jeden z jego boków opierał się o ściankę
przy przepierzeniu do dalszych pomieszczeń. Na prawo od drzwi
znajdowała się mała komoda. Ona także posiadała misterne
zdobienie. Drobne listki pięły się po wszystkich krawędziach
mebla. W rogu pomieszczenia znajdowała się puszysta skóra, a tuż
obok leżał duży, płaski kamień.
Brakowało suszących
się ziół, półek z buteleczkami wypełnionych naparami,
niewielkich woreczków z gotowymi mieszankami, lecz to mogło
znajdować się gdzieś w głębi chaty.
Jednak... nawet zapach
nie odpowiadał temu z mych wspomnień. Owszem, dało się poczuć
ziołowy aromat, lecz był on tak słaby, iż równie dobrze mógł
pochodzić z ogrodu. Natomiast w środku przeważała nieuchwytna,
słodka woń. Niczym mały sadysta drażniła zmysły, pozostawiając
je na granicy spełnienia w postaci rozpoznania znajomego zapachu.
Uśmiechnęła się
zamykając wyjście na świat. Przez ułamek sekundy miałem
wrażenie, jakoby wokół jej dłoni pojawiły się drobne
wyładowania.
-Mam nadzieję,że Leo
dobrze wypełnił swój obowiązek.
Jej głos przywodził
na myśl ciepłe ostępy, słońce, miękkość trawy, łagodny
powiew wiatru. Przynosił ukojenie niezależne od wypowiedzianych
przez kobietę słów.
-Rosie prawda?-
spytałem stając na pozór niepewnie na środku pomieszczenia.
-Rosa-Lin Darmoor.
Tylko dla miejscowych jestem Rosie. Twoja towarzyszka śpi, chcesz ją
zobaczyć?
Pytanie zawisło w
powietrzu. Miałem wrażenie, że dotyczyło czegoś więcej niż
mojego pragnienia sprawdzenia co z Ilygedyn. Nie miałem pewności,
nie znałem jej intencji, więc tylko skinąłem obserwując błysk w
tych niezwykłych tęczówek.
Doprowadziła mnie do
pojedynczego łóżka przykrytego jasną pościelą.
Dziewczę na nim leżące
odkryte miało tylko twarz, reszta schowana pod ciepłym okryciem
powodowała, że drobna osóbka wydawała się jeszcze mniejsza,
bardziej krucha.
Dotknąłem ostrożnie
kosmyków okalających czoło, przesunąłem je na resztę włosów.
Moje palce zsunęły się po ciepłej skroni na lekko zaczerwieniony
policzek. Nadal była rozpalona, lecz gorączka zdawała się
słabnąć.
Miałem nadzieję, by
słabła wyłącznie ona.
-Dowiedziałaś się
może co jej dolega?- przysiadłem na krawędzi łóżka.
-Coś ją trawi, raczej
nie jest naturalne. Odpoczynek, choć tę jedną noc, spełni
niemalże cud, lecz...-usiadła obok kładąc dłoń ma moim
kolanie.- Potrzebujesz kogoś lub czegoś, co pozwoli dowiedzieć się
dokładnie o przyczynie. Wtedy będzie można to zwalczyć, teraz
pozostaje wyłącznie pilnować, aby pozostała stabilna.
Głos kobiety zmieniał
się wraz z każdym kolejnym słowem. Stawał się coraz bardziej
obiecujący, kuszący, uspokajał swym kołysaniem, tym samym
jednostajnym ruchem w jaki poruszała się cała jej postać.
Powoli wspinająca się
delikatność wędrowała po moich spodniach.
Kosmyki niczym śnieg
zsuwały się ze szczupłego ramienia.
Słodkawy, rozwijający
się przy cieple ciał, zapach drażnił nozdrza.
Jej usteczka układały
się w słaby uśmiech, jakby nie mogła zadecydować czy pokazać
jego pełnię.
Znachorka czy nie,
kobieta pozostaje kobietą.
Sprawdza, kokietuje,
roztacza obietnice wyznaczając granice.
Jednak było w niej coś
dziwnego, nieuchwytny wątek trzymający ją na odległość.
-Chodź- powiedziała
ciągnąc mnie za ramię- tobie też należy się odpoczynek.
Jeśli ktoś stwierdziłby, że jestem sierotą, bo się pochorowałam, to nie wiem co bym mu zrobiła:P Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy, bardzo mnie zastanawia ta dziwna choroba Ilygedyn, oraz zachowanie znachorki. Wydaje mi się, że to może być bardzo ciekawy wątek.
OdpowiedzUsuńProsisz, żeby zgłaszać uchybienia, a jest coś co mnie razi. Tytuł posta - ta czcionka zdecydowanie nie nadaje się do rzymskich cyfr. Poza tym czcionka posta nie ma polskich znaków i to trochę irytuje, bo niektóre litery są większe od innych.
Pozdrawiam
wadazagency.blogspot.com
opowiadanie-demona.blogspot.com
Witaj,
OdpowiedzUsuńdziękuję za jakiś znak! Dobierała się do mnie myśl, że zaglądają tu tylko przypadkowe osoby, które zaraz o tym blogu chcą zapomnieć.
Cóż, w mojej rodzinie, osoba, która jakimś cudem zaczyna chorować jest sierotą, bo to sztuka przy naszej odporności dać się tak załatwić. Swoją drogą obecnie jestem nią ja, tak od momentu, gdy moja ścieżka życiowa przecięła się z dużą ilością dzieci w wieku różnorodnym.
Co do uchybień.
Czcionka tutyłu posta podbiła me serce, jednak zgodzę się, że trudno ją odczytać przy cyfrach rzymskich.
W przypadku czcionki posta, cóż. Chyba tak pozostanie. Cały blog to niemalże samo calibri, może coś się naprawi i polskie znaki, skoro są i gdzie indziej, pojawią się też tam. To jedyny znoszony przeze mnie wygląd, a do naprawiania tego się nie nadaję, dwie lewe ręce do elektroniki mogłyby spowodować globalną usterkę bloggera.
Pozdrawiam serdecznie i życzę przyjemnego czytania,
AZ.