czwartek, 2 lutego 2017

XIV

Potrzebowałem kogoś, kto określi co jej dokładnie jest. Cokolwiek było zadaniem dla niej, musiała być w pełni sprawna, by nam pomóc.
Ale nie! Szlak kupiecki najwyraźniej opuścili nawet mieszkający zabierając ze sobą domy, gospodarstwa i namiastki pól. Nie zapomnieli posadzić jednak pierdzielonych drzew, aby nikt nie znalazł po nich śladu.
Mam już serdecznie dosyć tych wszechobecnych krzaków!
Dotyk dłoni na barku przyciągnął moją uwagę, przesunięcie jej w przód pociągnęło moje spojrzenie w wybranym kierunku. Z początku nie wiedziałem o co się rozchodzi. Dopiero po chwili zorientowałem się, że drżąca ręka wskazywała na miasteczko przed nami, tak dokładniej to przesłanki bytności przed nami skupiska domostw.
Klaczka prawdopodobnie wyczuła woń dymu, który my widzieliśmy z oddali, ponieważ sama przyśpieszyła.
Niedługo potem wjechaliśmy między pierwsze pola ukryte za linią drzew przy drodze. Czułem podążający za nami wzrok mieszkańców, cisza zaległa nad światem, nawet szum wiatru ucichł pozostawiając nas odkrytych, jedynie w towarzystwie miarowych kroków zwierzęcia.
Niskie zabudowania z kominami otoczonymi wonnymi szarymi kłębami znajdowały się parę metrów przed nami, gdy ktoś pojawił się na drodze.
Drobna postać, z włosami barwy słomy, stanęła niepewnie, jakby zaskoczona naszą obecnością. Błękitne oczy, zajmujące niemalże połowę krągłej, dziecięcej buźki, obserwowały nas nieufnie trwając niczym zając szykujący się do ucieczki. Minimalna zmiana w jego postawie pozwalała sądzić, że za nami ktoś się pojawił.
-Kim jesteście?- spytał drżący głosik.
Owinąłem lejce wokół słupka i powoli zszedłem z kozła. Jedną dłoń położyłem na szyi klaczy, drugą opuściłem wzdłuż ciała, by była cały czas widoczna. Skłoniłem lekko głowę mówiąc:
-Nazywam się Nox, a to moja żona Ily- dodałem widząc jego spojrzenie wędrujące do wozu.- Macie może tutaj znachora? Rozchorowała mi się sierota po drodze i nie mam już pomysłu jak jej pomóc.
-Umm, tak... Rosie może pomóc... Tak myślę- mówił niepewnie co raz bardziej zapadając się w sobie.
Chłopiec do tej pory skoncentrowany na dojrzeniu Ilygedyn, zaczął wpatrywać się w czubki poprzecieranych butów. Zgarbił bardziej sylwetkę, a ręce ukrył za plecami. Do pełnego obrazu łobuza złapanego na gorącym uczynku brakowało tylko, aby chłopiec zaczął gwizdać. Ktokolwiek był wcześniej za moimi plecami, zmienił się.
Obróciłem się z bladym uśmiechem, wyczuwałem zagrożenie znajdujące się gdzieś za mną, lecz widok osiłka stojącego parę kroków dalej z bronią wycelowaną obecnie w mą pierś, wywołał cichą chęć odwrotu.
Mężczyzna wydawał się jednym wielkim zbitkiem mięśni. Napięte bicepsy rozsadzały koszulę, a potężne barki przesłonięte były czarnymi włosami. Kosmyki okalały też twarz, z której obserwowały mnie ciemne niczym węgle, błyszczące oczy. Spozierał z nich gniew połączony z nieufnością. Palec na kuszy nie drżał, byłem pewien, że jeden nieostrożny ruch wystarczyłby bym bliżej zapoznał się z bełtem.
-Co tutaj robicie?
Jego głos przewodził na myśl przetaczający się grom. Głęboki, przepełniony złością, której nie próbował nawet kryć.
-Wędrujemy- odparłem ryzykując tak enigmatyczną odpowiedź.
-Niezmiernie zabawne, ale bezpieczniej będzie grzecznie odpowiadać na pytania.
-Nie pora się unosić Borric.
Słowa te niczym miód otuliły wypowiedź poprzednika zwiększając poczucie bezpieczeństwa. Wypowiedziała je wysoka kobieta kładąc smukłą dłoń na ramieniu osiłka. Jasna, niemalże biała czupryna żyła własnym życiem, przewiązana jedynie czerwoną chustą, by odsłonić tęczówki. Długa, barwna suknia, w połączeniu z bladą skórą, zdawała się bić po oczach intensywnością kolorów. Łagodny, zaciekawiony uśmiech gościł na jej twarzy, a lekkie kołysanie ciała, towarzyszące niewieście cały czas, przypominało wierzbę pieszczoną przez wiatr.
-Potrzebują pomocy, a gościna leży w naszym obowiązku- kontynuowała gładząc materiał koszuli.- Wybaczcie takie powitanie, jednak nasi ostatni goście nie mieli zbyt dobrych intencji.
-Dlatego nie ma nikogo na szlaku?
-Owszem, lecz nie czas na tak poważne tematy. Należy wpierw pomóc twojej żonie.
Nim zdążyłem zareagować mężczyzna podszedł do wozu i odsunął płachtę. Kobieta sprawnie wskoczyła do środka. Obserwowałem jej szybkie ruchy, gdy sprawdzała stan Ilygedyn. Dotknęła twarzy, szyi, barku, obejrzała uważnie dłonie, wsłuchała się w oddech. Dziewczyna została sprawdzona z każdej strony, po czym przekazano ją w ręce nadpobudliwca.
-Wolałbym to zrobi...
-Borric nie zrobi jej krzywdy, nie musisz się o to martwić. Leo pomoże ci doprowadzić wóz do karczmy, a potem przyprowadzi cię do mnie.
Odeszli zabierając ze sobą, prócz Ilygedyn, grupę ludzi stojącą, do tej pory, w pewnym oddaleniu.
Chłopiec, którego spotkaliśmy na początku próbował podejść do klaczy, lecz ta tylko złośliwie kiwała głową i prychała. Gestem dłoni przywołałem go do kozła. Ruszyliśmy do niewielkiej wioski, jednak moje myśli krążyły wokół zabranej.
Niewielka chatka stała na uboczu oddzielona od wioski gęstwiną drzew. Otoczenie było zadbane, między spłachetkami ziemi, na których pyszniły się soczyście zielone oraz ciemno bordowe rośliny, wyznaczono wąskie ścieżynki. Podszedłem do jasnych drzwi z wytrawionym wzorem splątanych gałązek, uniosłem dłoń, by zapukać o cienkie deseczki, lecz głośny skrzek jakiegoś ptaszyska w pobliżu mnie spłoszył.
Przez tą krótką chwilę poczułem się jak nieproszony gość, złodziej przyłapany na wynoszeniu zdobyczy.
Przekląłem pierzastego stwora i ponownie uniosłem pięść. Płynny ruch, mający na celu oznajmienie mojej obecności, został przerwany przez spadający orzech. Raczył on wylądować na czubku mej głowy. Przeszywający impuls pomknął w stronę oka wywołując niekontrolowane skurcze powieki. Potarłem twarz chcąc pozbyć się nieprzyjemnego uczucia i narastającego gniewu. Jeszcze nim uniosłem ponownie dłoń, usłyszałem coś przypominającego zdenerwowany stukot paznokci o drewnianą ławę. Spojrzałem na precyzyjny grawerunek zdobiący liche deski. Zadziwiła mnie dokładność z jaką wykonano zdobienie. Po raz trzeci postanowiłem zapukać, tym razem moja ręka trafiła na pustkę.
Spoglądały na mnie blade, wpadające w róż oczęta. Pojedynczy kosmyk uciekł spod kontroli opaski, by opaść wzdłuż kształtnego nosa. Pełne usta lśniły lekko kojarząc się z kropelkami rosy osiadłymi na płatkach kwiatu wiśni.
-Wejdź proszę- powiedziała cicho otwierając szerzej drzwi.- Długo tak stałeś?
-Chwilkę- odparłem rozglądając się po zacienionym wnętrzu.
Jak na dom znachorki był niesamowicie czysty, wręcz zbyt pusty. Niski stolik stał naprzeciw wejścia, jeden z jego boków opierał się o ściankę przy przepierzeniu do dalszych pomieszczeń. Na prawo od drzwi znajdowała się mała komoda. Ona także posiadała misterne zdobienie. Drobne listki pięły się po wszystkich krawędziach mebla. W rogu pomieszczenia znajdowała się puszysta skóra, a tuż obok leżał duży, płaski kamień.
Brakowało suszących się ziół, półek z buteleczkami wypełnionych naparami, niewielkich woreczków z gotowymi mieszankami, lecz to mogło znajdować się gdzieś w głębi chaty.
Jednak... nawet zapach nie odpowiadał temu z mych wspomnień. Owszem, dało się poczuć ziołowy aromat, lecz był on tak słaby, iż równie dobrze mógł pochodzić z ogrodu. Natomiast w środku przeważała nieuchwytna, słodka woń. Niczym mały sadysta drażniła zmysły, pozostawiając je na granicy spełnienia w postaci rozpoznania znajomego zapachu.
Uśmiechnęła się zamykając wyjście na świat. Przez ułamek sekundy miałem wrażenie, jakoby wokół jej dłoni pojawiły się drobne wyładowania.
-Mam nadzieję,że Leo dobrze wypełnił swój obowiązek.
Jej głos przywodził na myśl ciepłe ostępy, słońce, miękkość trawy, łagodny powiew wiatru. Przynosił ukojenie niezależne od wypowiedzianych przez kobietę słów.
-Rosie prawda?- spytałem stając na pozór niepewnie na środku pomieszczenia.
-Rosa-Lin Darmoor. Tylko dla miejscowych jestem Rosie. Twoja towarzyszka śpi, chcesz ją zobaczyć?
Pytanie zawisło w powietrzu. Miałem wrażenie, że dotyczyło czegoś więcej niż mojego pragnienia sprawdzenia co z Ilygedyn. Nie miałem pewności, nie znałem jej intencji, więc tylko skinąłem obserwując błysk w tych niezwykłych tęczówek.
Doprowadziła mnie do pojedynczego łóżka przykrytego jasną pościelą.
Dziewczę na nim leżące odkryte miało tylko twarz, reszta schowana pod ciepłym okryciem powodowała, że drobna osóbka wydawała się jeszcze mniejsza, bardziej krucha.
Dotknąłem ostrożnie kosmyków okalających czoło, przesunąłem je na resztę włosów. Moje palce zsunęły się po ciepłej skroni na lekko zaczerwieniony policzek. Nadal była rozpalona, lecz gorączka zdawała się słabnąć.
Miałem nadzieję, by słabła wyłącznie ona.
-Dowiedziałaś się może co jej dolega?- przysiadłem na krawędzi łóżka.
-Coś ją trawi, raczej nie jest naturalne. Odpoczynek, choć tę jedną noc, spełni niemalże cud, lecz...-usiadła obok kładąc dłoń ma moim kolanie.- Potrzebujesz kogoś lub czegoś, co pozwoli dowiedzieć się dokładnie o przyczynie. Wtedy będzie można to zwalczyć, teraz pozostaje wyłącznie pilnować, aby pozostała stabilna.
Głos kobiety zmieniał się wraz z każdym kolejnym słowem. Stawał się coraz bardziej obiecujący, kuszący, uspokajał swym kołysaniem, tym samym jednostajnym ruchem w jaki poruszała się cała jej postać.
Powoli wspinająca się delikatność wędrowała po moich spodniach.
Kosmyki niczym śnieg zsuwały się ze szczupłego ramienia.
Słodkawy, rozwijający się przy cieple ciał, zapach drażnił nozdrza.
Jej usteczka układały się w słaby uśmiech, jakby nie mogła zadecydować czy pokazać jego pełnię.
Znachorka czy nie, kobieta pozostaje kobietą.
Sprawdza, kokietuje, roztacza obietnice wyznaczając granice.
Jednak było w niej coś dziwnego, nieuchwytny wątek trzymający ją na odległość.
-Chodź- powiedziała ciągnąc mnie za ramię- tobie też należy się odpoczynek.

2 komentarze:

  1. Jeśli ktoś stwierdziłby, że jestem sierotą, bo się pochorowałam, to nie wiem co bym mu zrobiła:P Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy, bardzo mnie zastanawia ta dziwna choroba Ilygedyn, oraz zachowanie znachorki. Wydaje mi się, że to może być bardzo ciekawy wątek.
    Prosisz, żeby zgłaszać uchybienia, a jest coś co mnie razi. Tytuł posta - ta czcionka zdecydowanie nie nadaje się do rzymskich cyfr. Poza tym czcionka posta nie ma polskich znaków i to trochę irytuje, bo niektóre litery są większe od innych.
    Pozdrawiam
    wadazagency.blogspot.com
    opowiadanie-demona.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj,
    dziękuję za jakiś znak! Dobierała się do mnie myśl, że zaglądają tu tylko przypadkowe osoby, które zaraz o tym blogu chcą zapomnieć.
    Cóż, w mojej rodzinie, osoba, która jakimś cudem zaczyna chorować jest sierotą, bo to sztuka przy naszej odporności dać się tak załatwić. Swoją drogą obecnie jestem nią ja, tak od momentu, gdy moja ścieżka życiowa przecięła się z dużą ilością dzieci w wieku różnorodnym.
    Co do uchybień.
    Czcionka tutyłu posta podbiła me serce, jednak zgodzę się, że trudno ją odczytać przy cyfrach rzymskich.
    W przypadku czcionki posta, cóż. Chyba tak pozostanie. Cały blog to niemalże samo calibri, może coś się naprawi i polskie znaki, skoro są i gdzie indziej, pojawią się też tam. To jedyny znoszony przeze mnie wygląd, a do naprawiania tego się nie nadaję, dwie lewe ręce do elektroniki mogłyby spowodować globalną usterkę bloggera.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę przyjemnego czytania,
    AZ.

    OdpowiedzUsuń