wtorek, 2 maja 2017

XIX

Ogród prezentował się tak samo spokojnie, jak poprzednim razem. Liście kołysały się na delikatnych podmuchach, które przypadkowo przedostały się przez gąszcz gałęzi. Oczyszczone ścieżynki kusiły, by na nie wejść. Zwilżone zioła lśniły, wilgotna ziemia ściemniała.
Podeszliśmy do granicy drzew, zastanawiało mnie co zrobimy, jeśli zastaniemy kobietę. W końcu pragnęła mojego życia, a znaki wśród roślin mówiły: "Przed chwilą tu była". Zdążyła odejść wystarczająco daleko?
Borric posuwał się wzdłuż jednej ze ścian budynku, omijał mokre miejsca, by zostawić jak najmniej śladów. Nie skradał się jednak. Szedł pewnie do drzwi. Czyżby wiedział, że nikogo nie zastaniemy?
Poruszałem się po jego śladach, przynajmniej, na pierwszy rzut oka, nie będzie można stwierdzić mojej obecności.
Wzór na drewnie nadal zaskakiwał szczegółami. Miałem wrażenie, że udaje mi się uchwycić pewną zależność w wytrawionych liniach. Jednak im bardziej starałem się ją odnaleźć, tym bardziej umykała.
Mężczyzna przesunął dłonią wzdłuż górnej krawędzi drewna. Deski znaczył krwawy ślad. Jeżeli mieliśmy przejść w miarę niezauważeni, to nie był najmądrzejszy sposób. Krew zbierała się w zagłębieniach tworzących sieć. Pchnął drzwi, uchyliły się z cichym skrzypieniem. Jakby chciały nam zapowiedzieć niechybną śmierć.
Chociaż podejrzewam zwyczajne nienaoliwienie zawiasów.
W głównym pomieszczeniu nikt nie urzędował. Prezentowało się pusto, od mej poprzedniej wizyty pojawił się tylko pęk ziół na stole.
Soczyście zielone listki drgały. Sprawiały przez to wrażenie świeżo zebranych, odłożonych na blacie sekundy przed naszym przybyciem.
W powietrzu unosił się znajomy zapach. Słodki, przyjemny, a jednocześnie było w nim coś odpychającego. Mdlącego.
Z pokoju obok dało się słyszeć szmer.
Wszedłem szybko. Ilygedyn leżała w zmiętej pościeli. Bladą zwykle skórę miała zaczerwienioną, poliki lśniły szkarłatem. Kosmyki oblepiły wilgotne czoło, krople potu malowniczo układały się na górnej wardze. Rozchylone usta, szybki oddech, poruszające się pod powiekami oczy. Było z nią gorzej niż wcześniej.
-Ily?
Przeszedł ją dreszcz. Drobne ciałko tonęło w fałdach tkaniny, szukając wytchnienia.
-Rosa-Lin daje jej tutaj umierać?
-Już nie, zabierasz ją. Co powiedziała Rosie wcześniej podczas waszej rozmowy?- spytał pochylając się nad dziewczyną.
-Tylko, że to co ją trawi, nie jest naturalne. Odpoczynek miał pomóc- dodałem obserwując odkryte, wychudzone ciało.
-Nienaturalne? Zdarzyło się coś nietypowego zanim tu przyjechaliście?
Wszystko, chciałem rzec, przecież to mała znajda.
-Nieszczególnie, raz wyszła do lasu, a potem zaczęła chorować.
-Wypalenie?- szepnął do siebie.- Wyjeżdżacie, gdziekolwiek się wybieracie musisz, jak najszybciej, zabrać ją do medyka dusz.
Medyk dusz? Wypalenie? Niby kiedy, jak od czasu, gdy trafiła w moje ręce nie wykazała żadnych umiejętności. Poza tym, może i w Medine znalazłbym kogoś takiego z łatwością, ale jak to zrobić w zwyczajnym porcie. Medycy dusz nie cieszą się zbyt wielką popularnością. Korzystanie z ich usług, nie licząc sytuacji ostatecznych, uważane jest za ujmę na honorze.
-Duszysta? Jest tak źle?
-Wystarczająco.
Wyciągnął rękę po moją torbę. Wyjąłem coś, czym można by ją okryć. Borric szybko opatulił dziewczynę, ostrożnie podniósł, przeszedł do głównego pomieszczenia. Poprawiłem wilgotną bieliznę, po czym ruszyłem za nim.
Nim wyszliśmy, mężczyzna ponownie dotknął jednej z krawędzi drzwi, tym razem jednak ślad krwi był o wiele mniejszy, ledwo pojedyncza plamka.
Droga do wozu minęła szybko, nie tylko przez narzucone tępo marszu. Powodem był także niepokój o Ilygedyn. Mimo zmian pozycji, ciągłych wstrząsów i zezłoszczonych pomruków, nie wykazywała najmniejszych oznak przytomności. Warunki podczas trasy podniosłyby z grobu umarłego.
Brak kontaktu, przynajmniej początkowo w tym przypadku, dobrze wróżył. Skoro zmarły by wstał, a ona nadal pozostawała w objęciach snu.
Lepszą opcją byłyby, zielone oczęta spoglądające na świat.
Najlepszą, samodzielny chód przy naszym boku.
Wybrana została opcja pierwsza.
Pojazd stał na jednym z bocznych traktów tuż za granicą wioski. Nie wiem co z nim zrobili od momentu wyprowadzenia go spod karczmy, lecz kurz pokrywał pakę grubszą warstwą, ciemne plamy znaczyły popręg, a jednak z klap zwisała smętnie.
Wskoczyłem do środka, gdy mężczyzna podszedł od tyłu. Otworzyłem przesłonę, przejąłem dziewczynę i położyłem na pozostawionej wcześniej pościeli. Ułożyłem bezpiecznie, otuliłem, odwróciłem się, by z nim jeszcze porozmawiać. Jednak wejście wozu zostało zasznurowane.
Stukot o kozioł, przeciągły gwizd, znajome prychanie.
Wyszedłem na zewnątrz, a klaczka obwąchiwała wyciągnięte w jej kierunku palce.
-Nie macie wiele czasu, jest słaba, ale musisz wyciągnąć z niej co tylko zdołasz- powiedział delikatnie dotykając chrap zwierzęcia.
Podprowadził zwierzę, które omotałem pasami.
-W mieszku znajdziesz mieszankę. Postaraj się jej ją podawać rano i wieczorem-powiedział, szykując się do odejścia.- Jedna szczypta do kubka, nie przesadź.
-Co to?
-Zioła uspokajające, stępiony umysł i spokojne ciało może dać wam dodatkową chwilę.
Przytaknąłem wdrapując się na siedzisko. Czułem na sobie jego spojrzenie. Oceniało mnie, pozwalało zastanowić nad słusznością podjętych działań, w końcu Rosa-Lin dowie się o naszym zniknięciu, a z czasem pozna prawdę. Było warto?
-Zapomnij o niej- dodał, po czym odwrócił się i odszedł.
Pozostało tylko popędzenie mojej chabety do drogi.
Ruszyliśmy z kopyta, zwalniając tylko na niebezpiecznych fragmentach trasy. Klaczka może i wyglądała, jak ostatnie nieszczęście, jednak nim nie była.
Jej sekretem była wytrzymałość.
Wywodziła się z hodowli łączącej smukłą sylwetkę oraz niezwykłą siłę.
Celem połączenia takich rodów był tragiczny wygląd przy dużych możliwościach ciała. Hodowana na specjalnie zamówienie rasa, pozostawała tajemnicą przed ludźmi. Nie była dostępna dla każdego, a tożsamość właścicieli chroniono baczniej, niż życie królów. Nawet gdyby inny przedstawiciel tych niezwykłych stworzeń ugryzł mnie w dupę i tak bym go nie rozpoznał.
Zadbał o to zaklinacz.
Był on też drugim powodem horrendalnie wysokiej ceny.
Wychowane przez niego zwierzęta stworzone były do zadań specjalnych, ukryte przed wzrokiem społeczeństwa. Posłuszne, podporządkowane właścicielowi, przejawiające nadzwyczajną intuicję.
Aż człowiek żałuje, że to tylko zwierzę.
Tempo dotychczasowej wędrówki determinowane było zachowaniem pozorów, teraz nie czas na zabawy.
Jeżeli Ilygedyn wymagała natychmiastowego spotkania ze specjalistą, musiałem jej to umożliwić, przynajmniej na lądzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz