Ogród prezentował się
tak samo spokojnie, jak poprzednim razem. Liście kołysały się na
delikatnych podmuchach, które przypadkowo przedostały się przez
gąszcz gałęzi. Oczyszczone ścieżynki kusiły, by na nie wejść.
Zwilżone zioła lśniły, wilgotna ziemia ściemniała.
Podeszliśmy do granicy
drzew, zastanawiało mnie co zrobimy, jeśli zastaniemy kobietę. W
końcu pragnęła mojego życia, a znaki wśród roślin mówiły:
"Przed chwilą tu była". Zdążyła odejść wystarczająco
daleko?
Borric posuwał się
wzdłuż jednej ze ścian budynku, omijał mokre miejsca, by zostawić
jak najmniej śladów. Nie skradał się jednak. Szedł pewnie do
drzwi. Czyżby wiedział, że nikogo nie zastaniemy?
Poruszałem się po
jego śladach, przynajmniej, na pierwszy rzut oka, nie będzie można
stwierdzić mojej obecności.
Wzór na drewnie nadal
zaskakiwał szczegółami. Miałem wrażenie, że udaje mi się
uchwycić pewną zależność w wytrawionych liniach. Jednak im
bardziej starałem się ją odnaleźć, tym bardziej umykała.
Mężczyzna przesunął
dłonią wzdłuż górnej krawędzi drewna. Deski znaczył krwawy
ślad. Jeżeli mieliśmy przejść w miarę niezauważeni, to nie był
najmądrzejszy sposób. Krew zbierała się w zagłębieniach
tworzących sieć. Pchnął drzwi, uchyliły się z cichym
skrzypieniem. Jakby chciały nam zapowiedzieć niechybną śmierć.
Chociaż podejrzewam
zwyczajne nienaoliwienie zawiasów.
W głównym
pomieszczeniu nikt nie urzędował. Prezentowało się pusto, od mej
poprzedniej wizyty pojawił się tylko pęk ziół na stole.
Soczyście zielone
listki drgały. Sprawiały przez to wrażenie świeżo zebranych,
odłożonych na blacie sekundy przed naszym przybyciem.
W powietrzu unosił się
znajomy zapach. Słodki, przyjemny, a jednocześnie było w nim coś
odpychającego. Mdlącego.
Z pokoju obok dało się
słyszeć szmer.
Wszedłem szybko.
Ilygedyn leżała w zmiętej pościeli. Bladą zwykle skórę miała
zaczerwienioną, poliki lśniły szkarłatem. Kosmyki oblepiły
wilgotne czoło, krople potu malowniczo układały się na górnej
wardze. Rozchylone usta, szybki oddech, poruszające się pod
powiekami oczy. Było z nią gorzej niż wcześniej.
-Ily?
Przeszedł ją dreszcz.
Drobne ciałko tonęło w fałdach tkaniny, szukając wytchnienia.
-Rosa-Lin daje jej
tutaj umierać?
-Już nie, zabierasz
ją. Co powiedziała Rosie wcześniej podczas waszej rozmowy?- spytał
pochylając się nad dziewczyną.
-Tylko, że to co ją
trawi, nie jest naturalne. Odpoczynek miał pomóc- dodałem
obserwując odkryte, wychudzone ciało.
-Nienaturalne? Zdarzyło
się coś nietypowego zanim tu przyjechaliście?
Wszystko, chciałem
rzec, przecież to mała znajda.
-Nieszczególnie, raz
wyszła do lasu, a potem zaczęła chorować.
-Wypalenie?- szepnął
do siebie.- Wyjeżdżacie, gdziekolwiek się wybieracie musisz, jak
najszybciej, zabrać ją do medyka dusz.
Medyk dusz? Wypalenie?
Niby kiedy, jak od czasu, gdy trafiła w moje ręce nie wykazała
żadnych umiejętności. Poza tym, może i w Medine znalazłbym kogoś
takiego z łatwością, ale jak to zrobić w zwyczajnym porcie.
Medycy dusz nie cieszą się zbyt wielką popularnością.
Korzystanie z ich usług, nie licząc sytuacji ostatecznych, uważane
jest za ujmę na honorze.
-Duszysta? Jest tak
źle?
-Wystarczająco.
Wyciągnął rękę po
moją torbę. Wyjąłem coś, czym można by ją okryć. Borric
szybko opatulił dziewczynę, ostrożnie podniósł, przeszedł do
głównego pomieszczenia. Poprawiłem wilgotną bieliznę, po czym
ruszyłem za nim.
Nim wyszliśmy,
mężczyzna ponownie dotknął jednej z krawędzi drzwi, tym razem
jednak ślad krwi był o wiele mniejszy, ledwo pojedyncza plamka.
Droga do wozu minęła
szybko, nie tylko przez narzucone tępo marszu. Powodem był także
niepokój o Ilygedyn. Mimo zmian pozycji, ciągłych wstrząsów i
zezłoszczonych pomruków, nie wykazywała najmniejszych oznak
przytomności. Warunki podczas trasy podniosłyby z grobu umarłego.
Brak kontaktu,
przynajmniej początkowo w tym przypadku, dobrze wróżył. Skoro
zmarły by wstał, a ona nadal pozostawała w objęciach snu.
Lepszą opcją byłyby,
zielone oczęta spoglądające na świat.
Najlepszą, samodzielny
chód przy naszym boku.
Wybrana została opcja
pierwsza.
Pojazd stał na jednym
z bocznych traktów tuż za granicą wioski. Nie wiem co z nim
zrobili od momentu wyprowadzenia go spod karczmy, lecz kurz pokrywał
pakę grubszą warstwą, ciemne plamy znaczyły popręg, a jednak z
klap zwisała smętnie.
Wskoczyłem do środka,
gdy mężczyzna podszedł od tyłu. Otworzyłem przesłonę,
przejąłem dziewczynę i położyłem na pozostawionej wcześniej
pościeli. Ułożyłem bezpiecznie, otuliłem, odwróciłem się, by
z nim jeszcze porozmawiać. Jednak wejście wozu zostało
zasznurowane.
Stukot o kozioł,
przeciągły gwizd, znajome prychanie.
Wyszedłem na zewnątrz,
a klaczka obwąchiwała wyciągnięte w jej kierunku palce.
-Nie macie wiele czasu,
jest słaba, ale musisz wyciągnąć z niej co tylko zdołasz-
powiedział delikatnie dotykając chrap zwierzęcia.
Podprowadził zwierzę,
które omotałem pasami.
-W mieszku znajdziesz
mieszankę. Postaraj się jej ją podawać rano i
wieczorem-powiedział, szykując się do odejścia.- Jedna szczypta
do kubka, nie przesadź.
-Co to?
-Zioła uspokajające,
stępiony umysł i spokojne ciało może dać wam dodatkową chwilę.
Przytaknąłem
wdrapując się na siedzisko. Czułem na sobie jego spojrzenie.
Oceniało mnie, pozwalało zastanowić nad słusznością podjętych
działań, w końcu Rosa-Lin dowie się o naszym zniknięciu, a z
czasem pozna prawdę. Było warto?
-Zapomnij o niej-
dodał, po czym odwrócił się i odszedł.
Pozostało tylko
popędzenie mojej chabety do drogi.
Ruszyliśmy z kopyta,
zwalniając tylko na niebezpiecznych fragmentach trasy. Klaczka może
i wyglądała, jak ostatnie nieszczęście, jednak nim nie była.
Jej sekretem była
wytrzymałość.
Wywodziła się z
hodowli łączącej smukłą sylwetkę oraz niezwykłą siłę.
Celem połączenia
takich rodów był tragiczny wygląd przy dużych możliwościach
ciała. Hodowana na specjalnie zamówienie rasa, pozostawała
tajemnicą przed ludźmi. Nie była dostępna dla każdego, a
tożsamość właścicieli chroniono baczniej, niż życie królów.
Nawet gdyby inny przedstawiciel tych niezwykłych stworzeń ugryzł
mnie w dupę i tak bym go nie rozpoznał.
Zadbał o to zaklinacz.
Był on też drugim
powodem horrendalnie wysokiej ceny.
Wychowane przez niego
zwierzęta stworzone były do zadań specjalnych, ukryte przed
wzrokiem społeczeństwa. Posłuszne, podporządkowane właścicielowi,
przejawiające nadzwyczajną intuicję.
Aż człowiek żałuje,
że to tylko zwierzę.
Tempo dotychczasowej
wędrówki determinowane było zachowaniem pozorów, teraz nie czas
na zabawy.
Jeżeli Ilygedyn
wymagała natychmiastowego spotkania ze specjalistą, musiałem jej
to umożliwić, przynajmniej na lądzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz